Dzień Zapobiegania Samobójstwom
Wiecie, jaki jest dzisiaj dzień? 10 września. Dzień Zapobiegania Samobójstwom. Cały miesiąc wrzesień jest natomiast Miesiącem Zapobiegania Samobójstwom, kiedy między innymi samorzecznicy tacy jak ja szczególnie kładą nacisk na edukację w temacie samobójstw, dzielą się miejscami, gdzie można szukać pomocy, czasem też swoją własną historią.
Na początek pozwolę sobie zamieścić listę miejsc, telefonów i stron internetowych, gdzie można szukać pomocy. Lista będzie częściowo skopiowana z mojego pierwszego posta, ale rozszerzona o dodatkowe informacje, z okazji dzisiejszego święta.
--------------------------------
Pomoc można otrzymać u lekarza pierwszego kontaktu (już lekarz rodzinny może wypisać antydepresanty i postawić diagnozę depresji), w lokalnych Centrach Interwencji Kryzysowej, na SOR, na izbach przyjęć oddziałów oraz szpitali psychiatrycznych.
Bardzo polecam też tą stronę jako bazę materiałów pomocowych, jeśli zmagasz się z takimi myślami.
Dużo mówi się o kobietach, osobach niebinarnych i trans, oraz młodzieży popełniających samobójstwa, szczególnie po okresie pandemii. Ja z tego miejsca, u góry posta, więc jest większa szansa, że więcej osób to przeczyta, przypominam, że:
⚠️dzieci też mają kryzysy psychiczne
⚠️dzieci też chorują na depresję
⚠️dzieci próbują popełnić samobójstwa
⚠️dzieci popełniają samobójstwa
⚠️mężczyźni też mają kryzysy psychiczne
⚠️mężczyźni też chorują na depresję
⚠️mężczyźni próbują popełnić samobójstwa
⚠️mężczyźni popełniają samobójstwa
⚠️osoby starsze też mają kryzysy psychiczne
⚠️osoby starsze też chorują na depresję
⚠️osoby starsze próbują popełnić samobójstwa
⚠️osoby starsze popełniają samobójstwa
WSZYSCY LUDZIE zasługują na pomoc, gdy tylko jej potrzebują. Nie tylko wybrane grupy.
📞TELEFONY ZAUFANIA📞
📞22 594 91 00 - Antydepresyjny Telefon Forum Przeciw Depresji (czynny w każdą środę – czwartek od 17.00 do 19.00, koszt połączenia jak na numer stacjonarny wg taryfy Twojego operatora telefonicznego)
📞116 123 - Telefon zaufania dla osób dorosłych w kryzysie emocjonalnym (poniedziałek-piątek od 14:00-22:00, połączenie bezpłatne)
📞116 111 - Telefon Zaufania dla Dzieci i Młodzieży (czynny 7 dni w tygodniu, 24h na dobę)
📞22 484 88 01 - ITAKA – Antydepresyjny telefon zaufania
Dyżury psychologów:
poniedziałek 15.00 – 20.00
wtorek 15:00 – 20:00
środa 10.00 – 15.00
piątek 10.00 – 15.00
niedziela 15:00 – 20:00
Dyżury psychiatrów:
czwartek 16:00 – 21:00
piątek 15.00 – 20.00
📞0 800 108 108 - Bezpłatna linia wsparcia dla osób po stracie bliskich (poniedziałek-piątek od 14.00 do 20.00)
📞22 425 98 48 - Telefoniczna Pierwsza Pomoc Psychologiczna (poniedziałek – piątek od 17:00 do 20:00 / sobota od 15:00 do 17:00)
📞800 120 002 - Ogólnopolski Telefon Dla Ofiar Przemocy w Rodzinie „Niebieska Linia” (telefon pracuje całodobowo)
📞22 668 70 00 - Poradnia Telefoniczna „Niebieskiej Linii” (poniedziałek – piątek od 12:00 do 18:00)
📞600 070 717 - Całodobowy telefon dla kobiet doświadczających przemocy (codziennie/całodobowo)
📞Więcej telefonów zaufania znajdziesz tutaj.
Możesz spróbować porozmawiać/popisać z kimś bliskim. A nawet z nauczycielem, pedagogiem szkolnym, psychologiem szkolnym, lekarzem, kapłanem, kimkolwiek, kto wzbudza w tobie odrobinę zaufania. Wiem, że w takich chwilach człowiekowi wydaje się, że został całkiem sam. Pewnie najbliżsi to ostatnie osoby, po których spodziewasz się, że zrozumieją i sensownie pomogą. Ale tak naprawdę nie przekonasz się na pewno, dopóki nie poprosisz o pomoc tej konkretnej osoby. Brzmi jak puste frazesy? Dla mnie też brzmiało, gdy sama byłam w takiej sytuacji i sądziłam, że tylko mój chłopak byłby w stanie mnie zrozumieć - a nie chciałam go informować o swoich planach, żeby ich nie zniweczył. Dopiero po rozpoczęciu leczenia opowiedziałam swoją historię jednej z osób, po której spodziewałam się co najwyżej zadzwonienia po karetkę bez żadnej głębszej rozmowy i trzymania się procedur. Nie wysłuchania, zrozumienia. A właśnie to otrzymałam w zamian. Potem przeklinałam się, że nie poszłam do tej osoby chociaż po radę wiele lat wcześniej, bo oszczędziłoby mi to mnóstwa cierpień. Dokładnie o tym opowiem może kiedy indziej.
A jeśli uważasz, że naprawdę nie masz takiej osoby - są różne sytuacje, może tak być - zadzwoń na jeden z wymienionych przeze mnie wyżej numerów. Jeśli boisz się rozmawiać przez telefon, tak jak ja, możesz napisać wiadomość na życie warte jest rozmowy, albo na stronie telefonu zaufania dla dzieci i młodzieży (w obu przypadkach trzeba założyć konto). A nawet do pana Daniela Stochaja. Pozwolę sobie podlinkować tego pana, cierpiącego na depresję, autora książki Ostatnie 100 dni mojego życia; bo obserwuję go od dłuższego czasu i wiem, że ludzie do niego piszą, gdy potrzebują wsparcia. I rozmawia z nimi. Może to doda trochę odwagi - w końcu sam przez to przechodził.
--------------------------------
A teraz chciałabym opowiedzieć coś od siebie.
Cześć, jestem Wyjątkowa Autystka, mam 21 lat, od ósmego roku życia mam myśli samobójcze, dwa razy próbowałam się zabić, od marca leczę się na depresję.
Milczałam na ten temat całe 19 lat. Muszę się gdzieś wygadać, bo chyba oszaleję, jak z siebie tego wszystkiego nie wyrzucę.
‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️
TRIGGER WARNING: Poniższy opis zawiera zapisy myśli samobójczych oraz wzmianki zachowań samobójczych (bez szczegółów, żeby nikt się nie zainspirował). Jeśli aktualnie zmagasz się z myślami samobójczymi lub po prostu nie masz ochoty tego czytać, pomiń poniższy tekst aż do kolejnych czerwonych wykrzykników.
Zaczynam pisać tego posta po powrocie od psychiatry, jest stabilnie, nie zmieniamy dawki, widzimy się za dwa miesiące. Gdybym mogła przekazać to jedno zdanie młodszej mnie, chociażby mnie sprzed roku, to by mnie wyśmiała: przecież ja nie dożyję kolejnego roku.
Depresję poznałam bardzo wcześnie. Trudno mi nawet określić, kiedy. Może zawsze ją znałam.
Poza pojedynczymi sytuacjami niewiele pamiętam z przedszkola. Więcej już z klas 1-3. Zawsze z jakiegoś powodu byłam inna, nie pasowałam, nikt mnie nie lubił, a mama ciągle na mnie krzyczała i narzekała, czemu los ją tak pokarał, że ma taką nieznośną córkę. Powodem mojej odmienności dopiero po wielu latach okazał się autyzm. Wtedy jednak dla wszystkich byłam neurotypowym, ale dziwnym dzieckiem, a więc idealnym kozłem ofiarnym. Nie będę się na ten temat rozpisywać, bo chciałabym go dokładniej omówić w osobnym poście nt. bullyingu, który niestety też mocno wiąże się z tematem spektrum. Autystyczne dzieci bardzo często padają ofiarami przemocy rówieśniczej, i ja również.
Dzisiaj, patrząc wstecz i porównując moje aktualne ustabilizowane samopoczucie do tego z dzieciństwa, stwierdzam, że depresję mogłam mieć nawet od zawsze. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek była pewna siebie, nie przejmowała się opinią innych na mój temat, nie rozpaczała od razu z powodu z pozoru błahych przykrości. Teraz taka jestem. I nigdy w życiu taka nie byłam. Kto wie, może to depresja endogenna? Ja jednak zauważyłam, że coś jest nie tak, dopiero w drugiej klasie podstawówki.
Dręczono mnie tak bardzo, że już w wieku ośmiu lat pojawiły się u mnie myśli samobójcze.
Akurat byłam wtedy w szkole, powiedziałam na głos, że chcę umrzeć, ale nauczycielka powiedziała: co ty mówisz?, i nic z tym nie zrobiła. Po tej reakcji jakoś tak domyśliłam się, że nie powinno się o tym mówić, więc rodzicom nie powiedziałam nic.
Przypomniałam sobie, co ksiądz wielokrotnie mówił na kazaniu: że cierpienie uszlachetnia, tak samo pana Jezusa biczowali przed ukrzyżowaniem, szydzili z niego, ale zacisnął zęby, wytrzymał, otrzymał nagrodę w postaci nieba. Pocieszałam się właśnie tą myślą. Teraz cierpię, ale niedługo się skończy i otrzymam swoją nagrodę. Czekałam cierpliwie kilka miesięcy, ale potem w paciorku zaczęłam się dopominać u pana Boga tej nagrody. Delikatnie sugerowałam, że chyba o czymś zapomniał, ja tak długo cierpię i cierpię, nie mogę już tego wytrzymać, boję się, że zgrzeszę i się zabiję, bo wiedziałam, ze samobójcy idą do piekła. Dopiero wtedy zaczęłam się tej myśli o śmierci bać, bo była natrętna.
Pojawiała się zawsze przy obniżonym nastroju, próbowałam z nią walczyć, ale nie mogłam, więc w końcu się jej poddałam i stwierdziłam, że jak nic się nie zmieni, w porządku, zabiję się, jak podrosnę, bo teraz nawet nie wiem, jak miałabym tego dokonać. Głównie miałam takie myśli, że chciałabym zniknąć, zapaść się pod ziemię, zachorować na śmiertelną chorobę, albo mieć wypadek, wyobrażałam sobie swój pogrzeb i reakcję bliskich, wtedy raczej nie myślałam nad odebraniem sobie życia własnymi rękami, a jak już, to że może kiedyś, jak podrosnę.
W wakacje między czwartą a piątą klasą, kiedy przeprowadziłam się do domu jednorodzinnego, uzbierałam też wreszcie na swojego własnego laptopa. Od tego momentu moja aktywność w internecie nie była kontrolowana, a wcześniej na wspólnym komputerze było widać w historii, na jakie strony wchodziłam. Byłam posłusznym dzieckiem i nie zapuszczałam się na strony dla dorosłych, a nawet na portale takie jak Facebook, bo są od trzynastu lat i ja chciałam posłusznie na to trzynaście lat czekać.
Za to dużo czytałam w internecie o myślach samobójczych. Już mnie męczyły, chciałam się ich pozbyć, więc wklepywałam takie hasła jak: „myśli samobójcze”, „depresja”, „leki psychotropowe”, „szpital psychiatryczny” i czytałam artykuły. Akurat natrafiłam na takie porządne, ale były o wiele mniej rozbudowane od tych, które wyświetlają się dziś po wpisaniu tych samych fraz. Z braku informacji więc wpisywałam już te dokładniejsze hasła i tam nie było tak kolorowo. Natrafiłam na multum wątków na forach o tym, jakie te szpitale są straszne, właściwie dla małej mnie wyglądało to jak więzienie, kara za myśli samobójcze. Dzisiaj wiem, że szpitale są różne, można trafić lepiej lub gorzej, a polska psychiatria wygląda jak wygląda głównie przez zaniedbania rządzących i wadliwy system, ale pierwsze wrażenie było kiepskie, a było jednak kluczowe dla mojego późniejszego postępowania. Pisali też, że leki mnie ogłupią i zmienią w szurniętą optymistkę, albo sprawią, że będę całe dnie leżeć, otumaniona. Internet tak mnie nastraszył, także niestworzonymi rzeczami, że jak raz pójdzie się do psychiatry, to będzie się mieć, cytuję, nasrane w papierach, i nikt takiego kogoś nie przyjmie do pracy. A wtedy rozumiałam już jednak, że praca jest ważna, bo trzeba zarobić pieniądze, żeby mieć za co kupić chleb i nie umrzeć z głodu, więc generalnie brak pracy to powolna śmierć. Wtedy jeszcze nie wiedziałam o formach pomocy dla bezrobotnych i bezdomnych, nawet gdyby spełnił się ten najgorszy scenariusz, że na pewno nikt by mnie do pracy nie przyjął, bo to jak wymóg niekaralności.
No więc stwierdziłam, że skoro tak to wygląda, to ja nikomu nie mogę powiedzieć. Nawet, jeśli wszystkie strony jak jeden mąż twierdziły, że myśli samobójcze same nie znikną i trzeba iść do psychiatry albo chociaż do psychologa. Uznałam, że to taki mój krzyż, trzeba z tym żyć, nikt nie mówił, że będzie łatwo. Tak więc upajałam się myślami samobójczymi, dużo o tym myślałam, coraz mniej o śmiertelnej chorobie, a coraz częściej o różnych metodach samobójstwa, o których też czytałam w internecie, jak je popełniam, jakie to doznanie, co będzie po śmierci… W końcu za każdym razem, gdy ktoś zrobił mi jakąś przykrość, ja automatycznie uciekałam w te myśli, żeby się uspokoić. Pocieszałam się nimi. Że przecież spokojnie, nie muszę tego przechodzić, mam kontrolę, mogę zabić się w każdej chwili. To mi pomagało iść dalej przez życie.
Ale dawałam subtelne sygnały, że coś się dzieje, tylko pozostały niezauważone. Pisałam opowiadania o dziewczynce z depresją, która trafiła do szpitala po próbie. Rysowałam bardzo dużo kobietę w czarnym płaszczu z kosą, po tym, jak z entuzjazmem w głosie pochwaliłam się mamie, że na polskim dowiedziałam się, że to jest personifikacja i tak w sztuce przedstawiają śmierć. Czytałam wiersze o śmierci, wyobrażałam sobie śmierć jako swoją przyjaciółkę, a potem wręcz jak matkę, taką kochającą, współczującą, opiekującą się mną, nie jak moja prawdziwa mama, chciałam wreszcie się z nią spotkać. Raz w życiu, gdy nie mogłam spać i płakałam w nocy, dręczona przez myśli samobójcze, zobaczyłam za szybą drzwi od swojego pokoju jakiś cień. Uroiłam sobie wtedy, że to śmierć wreszcie do mnie przyszła, zabierze mnie i wreszcie będę mieć spokój, z jednej strony chciałam podejść, ale z drugiej się bałam. W końcu poszłam jednak do łóżka. Kiedy emocje opadły, zrozumiałam, że to musiał być jakiś cień i mi się przywidziało, ale tej nocy byłam pewna, że widziałam śmierć.
W wieku nastoletnim tak naprawdę niewiele się w tej sprawie zmieniło. Żyłam z dnia na dzień, ze świadomością, że nie dożyję dorosłości, albo zabiję się jako młoda dorosła, byłam przykładną uczennicą i tak udawało mi się zamaskować problemy. W końcu kujonki nie miewają problemów. Miałam epizody nieudolnego samookaleczania się, głównie gryzienia, ale nigdy do krwi, dlatego nikt nic nie zauważył. Od lat jadłam już coraz więcej i więcej, chodziłam wiecznie głodna i ciągle chciałam słodycze, nieświadoma, że to mój zdesperowany mózg prawdopodobnie poszukiwał w jedzeniu choć odrobiny dopaminy i serotoniny, bo w innych postaciach właściwie ich nie otrzymywał. Z wcześniaka z wagą urodzeniową poniżej kilograma stałam się wielorybem i grubaską. Nienawidziłam siebie i nie chciałam patrzeć w lustro, ale nie miałam też za grosz chęci schudnięcia, bo przecież i tak za parę lat umrę, to po co? Po co się katować dietami i ćwiczeniami? Tym bardziej, że miałam coraz mniej i mniej sił, spałam w dni wolne do trzynastej, na wuefie byłam najsłabsza, i właśnie na tym wuefie najbardziej wyśmiewana za swoją niezdarność i brak sił. Wyjawiłam swoje problemy tylko garstce osób, ale każda z nich była nastolatkiem takim jak ja. Pierwsza z nich, która okazała się fałszywą przyjaciółką, tak naprawdę w ogóle się mną chyba nie przejmowała i nigdy mi nie wierzyła, bo w czasie jesieni naszej znajomości powiedziała mi, że już wyrosła z tych myśli samobójczych. Rozumiecie? Wyrosła. Tak jakby od zawsze traktowała myśli s tylko jako modę i fazę gimnazjalistki. Byłam w takim szoku, że nawet się z nią nie kłóciłam, po prostu przestałam jej się żalić i zamiast tego pisałam z nią tylko o miłych rzeczach.
Pierwszą osobą, której zaufałam, a która wręcz błagała mnie, żebym szukała profesjonalnej pomocy, był mój chłopak. Błagał mnie tak przez dobre kilka lat, a ja wciąż odmawiałam. Po drodze dowiedziałam się, że to, co wyczytałam w piątej klasie to bzdury, ale wciąż nie chciałam pomocy, bo bałam się, że od razu na hasło "myśli samobójcze" wpakują mnie siłą do szpitala, daleko od domu, bez kontaktu ze światem: internetu, telefonu, w obcym miejscu, we współdzielonym pokoju, z całkowicie randomowymi osobami w różnym stanie... Wystarczająco bałam się wtedy szpitala samego w sobie, lekarzy, oddziału chociażby np. chirurgii, nie mówiąc o psychiatrycznym. Zdecydowanie nie chciałam tam trafić, a polska psychiatria w szpitalach wygląda jak wygląda. Niefajnie, szczególnie młodzieżówki. Nie mówię, że szpital jest zły, czasem to ostatnia deska ratunku, ale nadal jest zbyt wiele osób nim starumatyzowanch, zamiast wyleczonych.
Nic się nie zmieniło. Zaczęłam studia. Właściwie zupełnie nie spodziewałam się, że staną się one źródłem mojej rozpaczy. Dla mnie to był nowy etap nauki, który jak zwykle przejdę spokojnie ze świetnymi wynikami, bo od zawsze dobrze się uczyłam. To był też kierunek, który sama sobie wybrałam, bardzo chciałam go studiować, nie, że jakiś drugi wybór, bo na wymarzony się nie dostałam. Nie jestem gotowa, żeby opowiedzieć, co tam się działo, nawet pod pseudonimem, ale wyleciałam po pierwszym semestrze, co mnie totalnie załamało i z tego powodu dwa razy targnęłam się na swoje życie, ale tak, że nikt się nie dowiedział. Dopiero pewne wydarzenie sprawiło, że wyznałam prawdę mojemu chłopakowi. Powiedział, że pomoże mi przekazać rodzicom prawdę, że mnie wesprze, i że muszę w końcu pójść z tym do specjalisty. Mimo strachu zgodziłam się i oto jestem. Powiedział wszystko za mnie, ledwie kilka dni później byłam już u psychologa, dłużej musiałam czekać na pierwszą wizytę u psychiatry. Trafiłam do niego w marcu, otrzymałam diagnozę depresji i lęku oraz receptę, którą od razu wykupiłam.
Pamiętam, że czekałam z niecierpliwością na tą wizytę, po raz pierwszy w życiu chciałam poczuć się lepiej i dać sobie pomóc. Ale pamiętam też, co czułam, kiedy wróciłam do domu z wykupionymi tabletkami. Byłam na siebie zła. Płakałam cicho w poduszkę, jak wiele lat wstecz. Pół nocy nie spałam. Nienawidziłam siebie za to, że zniweczyłam mój cały misterny plan odebrania sobie życia. Dziwne, prawda? Powinnam raczej skakać z radości, że nie trafiłam do psychiatryka i dostałam leki. Wiedziałam, że będę musiała poczekać kilka tygodni, aż się na dobre rozbujają i poprawią mi nastrój, ale była już jakaś nadzieja. I przecież wiedziałam dobrze, jaką diagnozę usłyszę, bo lata wstecz sama zauważyłam, że mam depresję i lęki. A mimo to po wizycie się wyklinałam. Że po co to zrobiłam, wszystko zepsułam, teraz jestem pod opieką specjalistów i prędzej wsadzą mnie do szpitala niż pozwolą jeszcze kiedykolwiek, tak w razie czego, jeszcze raz spróbować. Gdyby coś nie wyszło. Jako taki plan awaryjny. Zawsze go miałam, więc odebranie możliwości skorzystania z niego było dla mnie silnym ciosem.
‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️‼️
Dzisiaj myślę, że depresja jest trochę jak żywy organizm, pasożyt, albo jakaś zmora. W każdym razie to dziadostwo dobrze wie, co mogłoby je zgładzić, osłabić. Dlatego, gdy zagnieździ się w twoim sercu, odbiera ci siły, radość i sprawia, że się boisz. Boisz się prosić o pomoc. Boisz się szpitala, psychologa, leków, lekarza, zwlekasz z leczeniem i w końcu się poddajesz. Wtedy ona wygrywa. Jakby dobrze wiedziała, że właśnie to może ją zniszczyć, dlatego obraca ci wszystko w głowie zupełnie na odwrót tak, że z własnej woli nie chcesz sobie pomóc. Naprawdę chcesz umrzeć. Byle na chwilę odsapnąć od tego bólu. Zapominasz już nawet, kim naprawdę jesteś. Ja zapomniałam, że tak naprawdę jestem radosną, kreatywną indywidualistką. Sądziłam, że jestem raczej tym cichym, strachliwym typem wrażliwej kujonki. Ale to nie byłam ja, to depresja przemawiała przeze mnie i zagłuszała moje prawdziwe ja. Jak na ironię, bałam się, że tabletki odbiorą mi mnie, a one pomogły mi mnie odzyskać - wydawało się, że zaginioną i martwą od chyba dwudziestu lat. A od października zaczynam inny kierunek, czuję się dobrze, wszystko jakoś się ułożyło.
Mimo tak silnej emocjonalnej reakcji po wizycie, następnego ranka wzięłam jedną tabletkę, moją ostatnią nadzieję, jak kazał psychiatra.
Tutaj pragnę wam kogoś przedstawić. Przyjrzyjcie się.
![]() |
Uśmiechają się tak bo tak bardzo pragną pomóc :3 |
Oto Fluo-chan. Jeśli nie jesteście zaznajomieni z kulturą otaku, to podpowiadam, że -chan to w japońskim odpowiednik zdrobnienia, i czytamy je jako cian. Fluo-chan jest tabletką, więc nie może mówić, dlatego ja wypowiadam się w jej imieniu. Fluo-chan to takie zdrobnienie używane między nami, tak naprawdę nazywa się fluoksetyna, jest antydepresantem z grupy SSRI. A przedstawiam ją wam dlatego, że to ona najbardziej aktywnie, każdego dnia, uczestniczy w mojej walce z depresją, a przez to zapobiega samobójstwu. Myślę, że istotne jest tutaj słowo zapobiega, bo dokładnie to robi. Polepsza trochę nastrój, dodaje sił, umożliwia funkcjonowanie, ale mnóstwo pracy nad sobą trzeba wykonać samemu. Ona dodaje tylko sił i chęci, żeby się w ogóle za to zabrać. Nie jest magiczną tabletką na wszystkie zmartwienia. To nie jest tabletka od bólu głowy, łykasz i za pół godziny wszystko jest cacy.
Aktualnie biorę co rano cztery Fluo-chan, każda waży 10mg. Są jeszcze 20mg (mniej tabletek do łykania), ale nie są refundowane, więc płaciłabym za nie drożej. Za trzy opakowania po 100 tabletek, które wystarczą mi na nieco ponad dwa miesiące, zapłaciłam niecałe 100zł. Samo ustawianie dawki, aż do uzyskania zadowalającego samopoczucia
(wydaje mi się, że tak powinien czuć się zdrowy człowiek, ale właściwie
jaką mam pewność? Nigdy się tak nie czułam, więc nie wiem, nie mam do
czego porównać) trwało pięć miesięcy. Leki są różne, organizmy są różne, mnie się udało. A jest mnóstwo osób, które od lat próbują ustawić leki i wciąż czują się fatalnie. Podziwiam ich, bo ja bym tak nie dała rady.
Gdyby nie te cztery małe pigułki, które pieszczotliwie nazywam Fluo-chan, brane każdego dnia, mogłoby mnie tu nie być. Gdybym zapomniała je wziąć, może coś głupiego strzeliłoby mi do głowy. O ile miałabym siłę zwlec się z łóżka, bo wiem już, że jak zaśpię i nie wezmę tabletek około ósmej, jak zwykle, to moje ciało wydaje się być zrobione z ołowiu. Nie jestem w stanie nim w ogóle poruszyć. Wstać. Odkręcić butelki. Drżącymi rękami wyciskam cztery tabletki z blistra na rękę. Połykam. Popijam. Kładę się znów, ale zanim lek się rozbuja i będę zdolna wstać, minie kolejne kilkadziesiąt minut.
Nie wiem, naprawdę nie wiem, jak ja tyle lat funkcjonowałam bez nich na tyle, że nikt nie zauważył, w jak mrocznym miejscu jestem. I to mnie przeraża. Przeraża mnie to, jak podstępna jest depresja. Jak bardzo ograbia człowieka ze wszystkiego, co kocha, w końcu odbiera ci samego siebie, i dopiero wtedy, martwy w środku, dążysz do tego, żeby twoje ciało też umarło, a inni nawet tego nie zauważają. Depresja to nie wymysł dzisiejszych czasów, ani moda. Nieleczona, to śmiertelna choroba. Wiem o tym, bo sama omal na nią nie umarłam. Właściwie w ostatniej chwili zdecydowałam się na leczenie.
Dlatego jeśli to czytacie i jesteście choć trochę podobni do mnie sprzed chociażby roku, to jestem z wami. Byłam w tym mrocznym miejscu, i byłam w nim przez długie lata całkiem sama. Bałam się sięgnąć po pomoc, bałam się zbyt drastycznych środków, pilnego przyjęcia na oddział i otumaniających leków. Było zupełnie inaczej, jak już wspominałam wyżej. Właściwie nie do końca wiem, co chciałam przekazać. Bo wiem, że w takim stanie niewiele słów jest w stanie człowieka przekonać. Więc może moja opowieść poświadczy sama za siebie, że warto szukać pomocy.
Po prostu chciałam to napisać i posłać w eter.
Komentarze
Prześlij komentarz