Jazda rowerem i samochodem

 

Ashbie Moon w drive-thru, w przyszłości będzie o niej osobny post, a póki co, w dużym skrócie, to bohaterka memów będąca w spektrum.

     Czy osoby w spektrum mogą jeździć rowerem i samochodem? Pewnie, że tak. Ale czy radzimy sobie z tym równie dobrze jak NT? Tu już bywa różnie. Będę ciągle przypominać: to spektrum, więc na pewno są autystyczne osoby, które nie mają z tym większych problemów, ale ja niestety jestem tym przykładem stereotypowej baby za kierownicą. Chciałam jeździć, uniezależnić się komunikacyjnie, ale jazda mnie naprawdę przerosła i zamiast tego chodzę, ewentualnie jadę autobusem, pociągiem bądź samochodem - jako pasażer. Zaraz zobaczycie, dlaczego.

    Straszna ze mnie niezdara. Jestem taka zdolna, że byłabym w stanie złamać sobie palec podcierając się. Ale na poważnie, oprócz tego, że połamałam się dwa razy, to tą samą nogę, którą miałam złamaną, skręciłam tyle razy że już nawet nie pamiętam. Za duża liczba. Co chwilę mi się nogi same wykręcają w boki i się przewracam. Latem co roku kolana zdarte, bo już nie chronią ich długie spodnie. Nawet na prostej drodze umiem się wywalić. Paradoksalnie przy nierównym gruncie wywalam się mniej, bo wtedy bardziej uważam.

    Zrzucam nieopatrznie rzeczy z powierzchni płaskich w domu. Coś mi się zawsze wysmyknie. Telefon tyle razy spadł że żyje tylko dlatego że przypadkowo kupiłam taki model, który przeszedł wojskowe testy wytrzymałości, czyli nadaje się idealnie dla dzieci, które wiecznie coś upuszczają (to LG Q7, jak na moje wymagania wystarcza, tylko pamięci mi ciągle brakuje). Na ludzi też często wpadam, blokuję środek przejścia w sklepie czy na ulicy (nieświadomie!), kartę rowerową zrobiłam na ładne oczy, bo nie udało mi się utrzymać równowagi na rowerze trzymając kierownicę jedną ręką, kiedy trzeba było zasygnalizować skręt. Jak jeszcze jeździłam na czterokołowym, to lubiłam jeździć, ale teraz to już wstyd, więc od zrobienia karty rowerowej nigdy nie wsiadłam na rower. Nie nadaję się do dwukołowego i koniec.

    Znów, po zrobieniu prawa jazdy odmawiam jeżdżenia samochodem. Tym razem nie przepuścili mnie po dobroci, oj nie, naprawdę legalnie zdałam, za chyba siódmym razem, ale w końcu się udało. 

    Szczerze to nie lubię jeździć samochodem. To bardzo męczące, stresujące, jest wiele bodźców i rzeczy, o których trzeba pamiętać. Tu skręt, noga mnie boli od manipulowania sprzęgłem, tu przejście dla pieszych, zmiana biegów, jeszcze trzeba wiedzieć kiedy je zmienić, bo na kursie mi samochód sam pokazywał, zmienne warunki, raz za ciemno i światła się rozmazują przy choćby minimalnie źle dostosowanych okularach do wady, innym razem słońce wali prosto w oczy, tu ograniczenie prędkości, znak taki i siaki, inni uczestnicy ruchu, konieczność szybkiego podejmowania decyzji, czego nie potrafię, i weź w tym chaosie jeszcze usiłuj manipulować przy wycieraczkach, klimie albo radiu. Mam nadzieję, że chaotyczny opis choć trochę oddaje chaos, jaki dzieje się w mojej głowie, kiedy muszę prowadzić przy takiej ilości bodźców sensorycznych i konieczności podejmowania natychmiastowych decyzji. Choćby po krótkiej trasie jestem wykończona fizycznie i psychicznie.

    Moją jazdę można określić jako spektrum od tak ostrożnej, że blokuję i spowalniam ruch, nie mogę wjechać na rondo przez dziesięć podejść, gdy jest ograniczenie prędkości, jadę z prędkością o 10km/h mniejszą, niż mówi ograniczenie (i to minimum, bo tak boję się przekroczyć prędkość), aż po bardzo brawurową jazdę, mijanie się z innymi uczestnikami ruchu o milimetry, niezwracanie uwagi na pieszych czy pierwszeństwo. Mój nauczyciel upominał mnie najczęściej słowami: ale wiesz że samobójcy idą do piekła? oraz: ty dobrze jeździsz, ale musisz trochę śmielej, dynamiczniej

    Nauczyłam się jeździć małym, zwrotnym autem po długich godzinach męki, a prywatnie tata ma większy samochód, siedmioosobowy, w którym i ciężej biegi chodzą, inaczej kierownica chodzi, i jest cięższe, więc muszę szybciej hamować, mocniej naciskać hamulec i szybciej się rozpędza, ta prędkość aż mnie przeraża. Po zdaniu prawka miałam swoją pierwszą próbną jazdę z tatą tym samochodem i skończyło się tym, że omal nie spowodowałam wypadku, a potem prawie wjechałam do dołu, bo nie umiałam go wyczuć.

    Od tego czasu odmawiam wyjechania na ulicę. Lubię bardzo jeździć jako pasażer, ale prowadzenie to męka.

Komentarze