Książki

    Książki były ze mną, od kiedy tylko pamiętam.

    Ledwo odrosłam od ziemi, by regularnie chodzić z mamą i babcią do biblioteki. Zostawiałyśmy odzienie wierzchnie w szatni w korytarzu, skręcałyśmy w lewo, wchodziłyśmy przez jedyne otwarte, jakby zapraszające wszystkich drzwi - do działu dziecięcego. Nie był specjalnie duży i na pewno zapamiętałam go jako o wiele większy niż w rzeczywistości. Mogłam wypożyczać to, co chciałam, cokolwiek mnie zainteresowało. Najwięcej brałam książek popularnonaukowych dla dzieci, bo miały szczególnie dużo obrazków: planet Układu Słonecznego, rakiet, astronautów, ufoludków, ciała człowieka, najróżniejszych jego części, układów, dinozaurów, kotów. To właśnie biblioteka zapoczątkowała moje najwcześniejsze specjalne zainteresowania: książki same w sobie, koty, astronomię, dinozaury oraz anatomię. I tylko jedno z nich nie przetrwało do dziś, co jest świetnym wynikiem.

    Rzadziej, ale czytałam też książki fabularne. Pamiętam serię "Wampirek", nigdy nie udało mi się wypożyczyć pierwszego tomu, czytałam w ogóle nie po kolei, to, co akurat było dostępne. Gdy byłam starsza, już praktycznie u kresu przygody z biblioteką, czytałam serię "Zaopiekuj się mną", ale tylko części o kotach. Najbardziej jednak jako dziecko kochałam baśnie i wiersze dla dzieci. Znałam je na pamięć, ale czytałam je w kółko od nowa. Andersen, Brzechwa i Słowacki towarzyszyli mi wszędzie, a z sentymentu nadal mam te tomiki z pięknymi ilustracjami. Moimi ukochanymi były "Mała Syrenka", choć przykro mi było, że tak smutno się kończyła, oraz "Królowa Śniegu".

    Po wypożyczeniu moich książek szłyśmy zawsze do działu dorosłych. Te książki były stare, zniszczone i nudne, z dużymi blokami tekstu, bez obrazków. Kiedy mama lub babcia wybierały sobie lektury, ja już przeglądałam swoje nowe zdobycze. Regularnie odwiedzałam bibliotekę miejską i całkowicie ignorowałam tą szkolną aż do około szóstej klasy, kiedy wyrosłam już całkiem z historyjek dla dzieci, znudziły mi się mity greckie, rzymskie i egipskie, a popularnonaukowe pozycje nie mogły mnie nauczyć już niczego nowego - co wypożyczyłam/dostałam książkę na święta, to wszystko już wiedziałam, informacje się powtarzały, a nie byłam jeszcze gotowa na całkiem dorosłe książki. Nadszedł impas. 

    Z braku zainteresowania książkami dla dorosłych, zaczęłam kolekcjonować serię "Zaopiekuj się mną" oraz podobne jej, krótkie książki. W tym czasie dostałam też od cioci pakiet Narnii i czytałam, choć szło mi raczej mozolnie - wciąż wolałam dużo obrazków i duże litery, jeden tom Narnii czytałam miesiącami. Któryś tom nawet porzuciłam, wracając do niego po pół roku, bo dłużyła mi się zbytnio retrospekcja. W dodatku to były klasy 4-6, więc miałam szkolne lektury, które musiałam przeczytać najpierw, swoje książki czytałam głównie w wakacje. Lektury czytałam wszystkie do końca, choć większość w bólach, niektóre mi się podobały, a najbardziej dopiero te głębokie w klasie maturalnej. Myślę, że wtedy po prostu dojrzałam do zrozumienia tego typu książek. Pochłonęłam z zapartym tchem Inny Świat, Ferdydurke, Dżumę, którą omawialiśmy akurat krótko przed lockdownami i bardzo ciekawie patrzyło się na identyczne mechanizmy społeczne w reakcji na epidemię co w Dżumie, najbardziej utkwił mi w pamięci mit picia alkoholu jako sposobu na uniknięcie zakażenia. Wracając: w połowie Narnia mocno mnie wciągnęła i przeczytałam ją całą do końca z zapartym tchem. Narnia zrodziła we mnie miłość do książek fantasy. Od tego momentu chciałam więcej. 

    Szukałam książek na forach, portalach i dopisywałam do listy dla świętego mikołaja (choć już dawno wiedziałam, że rodzice to kupują, do dziś korzystamy z list życzeń na święta). Ale do świąt było jeszcze daleko, a ja nie miałam co czytać. Wtedy jakby diabeł we mnie wstąpił. Jęczałam i chodziłam za mamą, że chcę coś czytać, ale nie mam co. Dawała mi swoje książki (mamy różne gusta, nie podobały mi się), w końcu czytałam słownik, SŁOWNIK, bo miałam taki głód na jakiekolwiek słowo czytane. Nie wspominając, że kontrolowałam wszystkie składy produktów po zrobionych zakupach oraz paragony. Nie dla zdrowotności, po prostu potrzebowałam czytać cokolwiek, tak bardzo brakowało mi czytania. Do dzisiaj mam abibliofobię. Strach się bać, co by się stało, gdybym nie miała co czytać.

    Moją pierwszą taką pełnowymiarową, grubą, kilkutomową serią było "GONE - Zniknęli". Czytałam je powoli, kończyłam w gimnazjum, ale cały czas do przodu. Bardzo mi się spodobało, wartka akcja i ciekawy koncept. Przyzwyczajałam się powoli do takiego formatu serii. Chciałam jeszcze więcej, moja lista książek do zakupienia/dostania w prezencie potem już tylko rosła. 

    W gimnazjum czytałam głównie mangi, jako świeża otaku, ale nie brakowało też u mnie książek: Ricka Riordana, Osobliwy dom Pani Peregrine, Czarownica (Disneya, adaptacja książkowa, a filmu nadal nie obejrzałam XD), Gena Showalter oraz popularnonaukowe już typowo dla dorosłych. Pasja do dinozaurów wygasła, na biologii się nudziłam, bo już wszystko to o ciele człowieka wiedziałam, a nie miałam chęci pogłębiania tej wiedzy, za to połykałam poradniki opieki nad kotem oraz książki o astronomii. 

    W liceum jeździliśmy do miasta wojewódzkiego raz w miesiącu na wykłady na uniwerku, jako klasa patronacka. Po wykładach zawsze wstępowaliśmy do galerii handlowej, gdzie był empik. W moim miasteczku takich luksusów nie ma. Rzuciłam się w wir kupowania książek, nie było wyjazdu, z którego nie wróciłabym z kilkoma tomami. Zaczęłam zbierać "Wojowników" Erin Hunter, którzy najmocniej rozbudzili mój apetyt na niesamowite historie. W tym wieku przeczytałam nawet Hawkinga, deGrasse Tysona oraz Galfarda, stwierdzając, że fizyka kwantowa wcale nie jest trudna, gdy pominie się obliczenia. Każdy z tych astrofizyków w przeczytanych przeze mnie pozycjach opowiedział o trudnych rzeczach w obrazowy, fascynujący, prosty sposób. To tylko mnie zachęciło do tego, by coraz częściej sięgać po książki trudne - bo przekonałam się, że wcale nie przegrzeje mi się od nich mózg. 

    Najwięcej książek przeczytałam dopiero w 2020 roku. Wtedy miałam maturę, były lockdowny, empik rozdawał usługę empik go za darmo, więc postanowiłam spróbować ebooków, no bo jak dają za darmo? Dostęp był chyba na trzy miesiące, a ja w tym czasie przeczytałam: jedną książkę deGrasse Tysona, całą serię "Szklany Tron", trylogię "Okrutny książę", serię "Król Kruków" i jeszcze kilka pojedynczych tomów, które jednak aż tak mnie nie zachwyciły, jak ta czwórca. Poza jedną książką już wspomnianego astrofizyka, jedyną z serii "Astrofizyka dla zabieganych", której nie posiadam w wydaniu fizycznym, wszystkie te trzy serie pokochałam tak bardzo, że w tym roku udało mi się je skompletować w wydaniu papierowym. 

    Pierwszy rok pandemii był więc dla mnie bardzo płodny, jako czytelniczki, dał mi też wiele inspiracji do pisania (przed maturą, zamiast powtarzać, pisałam swoją powieść jak opętana), znudziły mi się mangi i przestałam je kupować, w 2021 roku ze względu na kryzys suicydalny czytałam bardzo niewiele. Nie chciałam zaczynać nowych książek, bo po co? Jak nie dożyję, żeby doczytać zakończenie? Ostatni tom trylogii "Księżniczka Popiołu" czytałam w dniu, w którym chciałam podjąć próbę, ale odroczyłam ją, żeby doczytać do końca. Sięgnęłam też wtedy po "Księżycowe Miasto", "Lore", "Klątwiarzy" oraz Margaret Atwood. Trylogię Holly Black wydaną u nas w jednym opasłym tomie kończyłam już na antydepresantach, w bieżącym roku. 

    Wznowiłam czytanie dopiero w maju, a leki brałam od marca. W samym marcu liznęłam tylko poradnik dla chorych na depresję i Dunbara z nudów, bo dostałam go na zakończenie liceum od szkoły. Wcześniej nie miałam siły ani motywacji. Założyłam też bullet journal, a w nim tracker nastrojów, snu, oglądania anime oraz czytania książek. W maju czytałam tylko jedną książkę, przeczytałam 138 stron, a zajęło mi to 4h30min. Szło bardzo mozolnie, nie mogłam się skupić, niektóre strony czytałam po kilka razy i wciąż nie rozumiałam, co ja właściwie czytam. W czerwcu przeczytałam dwie (pozostałych z zeszłego miesiąca Klątwiarzy) oraz "Człowiek. Istota kosmiczna" (to była książka, której potrzebowałam, kiedy miałam 12 lat i wyrosłam z działu dziecięcego, ale wtedy jeszcze nawet nie istniała), razem 808 stron w dobę. Można powiedzieć, że wtedy wreszcie zaczęłam się rozpędzać. Wyniki w lipcu wyglądają podobnie: 2 książki, 912 stron, 22h24min; ale sierpień okazał się rekordowy: 7 czytanych książek, 4 przeczytane, w tym 2 mangi + kilkanaście stron "Świata Wiedzy Kosmos". Razem (a strony magazynowe obliczałam licząc kilka stron jako jedną stronę, bo wiadomo, ilustracje, mniej tekstu) 1288 stron, 30h46min. Tyle to ja w ciągu roku nie czytałam chyba jeszcze przed leczeniem, nie licząc roku pandemicznego. 

    Czytam, czytam, a lista książek, które chcę przeczytać, tylko rośnie. Dochodzę do wniosku, że czytanie i kupowanie książek to dwa różne hobby, dla mnie dwa różne specjalne zainteresowania, i to drugie jest u mnie o wiele bardziej intensywne. Na tyle, że w tym roku zakupiłam jakieś sto różnych woluminów. Jak tak dalej pójdzie, nie będę miała na bilet miesięczny, telefon i Disney+, niechktośmniepowstrzyma. Żartuję, mam odłożone pieniądze z osiemnastki, i choć dość dużo z tej puli wydałam na książki, to przystopowałam. W sumie już spełniłam swoje marzenie posiadania tamtych ebooków w fizycznej wersji, kupna Apolla, skompletowania Wojowników do najnowszego tomu, kupna tych książek psychologicznych, nawet medyczne kupiłam, już pokazywałam. 

    W miesiącach wakacyjnych kupowałam książki, żeby wypełnić sobie pustkę i brak motywacji chodzeniem do paczkomatu, brawo moja podświadomość. Teraz czuję się stabilnie i nie zamawiam pierdyliarda książek na vinted i jeszcze z tantis czy innej taniej książki. Nie potrzebuję spacerować do paczkomatu i z powrotem, żeby utworzyć sobie iluzję funkcjonowania.

Źródło. Nie mogłam nigdzie znaleźć samej templatki mema.

    Ej. Widzicie to? To Ashbie clown. Ale co ona tu robi...? EJ!

Zamówione 10 września, bo promka i głupio tylko jedną książkę brać

Niektóre czekają już lata, ale
przeczytam, przysięgam!
Zamówione 20 września, bo promka za poprzednie zamówienie
(ale to w sumie pierwotnie planowałam akurat na koniec września kupić)
    Wygląda na to, że muszę jeszcze popracować nad siłą woli w kwestii promocji... Na to najnowsze zamówienie to ja już miejsca nie mam, kładę książki na książkach, wciskam w kąty 🤡. Mogłam za to kupić nowy regał... To tak jakby ktoś się zastanawiał, na ile intensywne może być specjalne zainteresowanie. Na tyle intensywne, że zaczynasz bankrutować i zaczyna to wyglądać cholernie niezdrowo 🤡. 

🤡A 30 muszę odebrać preorder nowel Wojów...🤡

🤡A dopiero w przyszłym roku zobaczę preorder nowego wydania Sailorek po polsku, wydania Kanzenban...🤡

Ekhem, ehkem... Przyszły... Chmurce karton się podoba.

    Wspominałam już, że od października idę na bibliotekarstwo? Chyba niepotrzebnie, bo już jestem bibliotekarką w swojej domowej bibliotece! 

Komentarze