Moda

    Pamiętacie, jak wspominałam o tym, że w 1-3 byłam ofiarą bullyingu (później też, ale wtedy było apogeum)? Przyjrzyjmy się jednemu zjawisku, które wtedy zaistniało. 

    Jeszcze chciałam znaleźć choć jedną koleżankę, jedną przychylną mi osobę. W końcu zrozumiałam, że muszę stać się taka, jak inni, żeby mi wreszcie odpuścili. 

    Więc zaczęłam przejmować ich zainteresowania, robiłam wszystko, co akurat było w mojej klasie modne.

Chciałam wrzucić modne picrelki, ale się nie znam.
To moda? I mean, ta postać (Karin z Love Live Nijigasaki)
jest modelką.
    Na komputerze grałam w modne gry przeglądarkowe, kupowałam karteczki do segregatorów, którymi wymieniałam się z koleżankami, rysowałam koleżankom i kolegom cienkopisami „tatuaże” na rękach, przez moment dzięki temu nawet stałam się popularna, bo już wtedy miałam smykałkę do rysunku, ale też kreatywnych tekstów, zbierałam przybory z Hanną Montaną, choć nigdy nie obejrzałam ani odcinka tego serialu, kojarzę jedynie nazwę marki, kupowałam figurki zwierzątek Littlest Pet Shop i zabierałam je nawet do szkoły do zabawy, założyłam pamiętnik, bo wtedy w podstawówkach dziewczyny wpisywały sobie wierszyki i życzenia na przyszłość do tych pamiętników, tak się wymieniałyśmy, namówiłam mamę na kupno telefonu, takiego z klawiszami, ale koniecznie miał być z Bluetoothem, choć nie wiedziałam wtedy nawet, co to było, bo wszyscy mieli na swoich telefonach tego słynnego Bluetootha. Okazało się jednak, że wybrałam zły model, bo kupiłam telefon z Hello Kitty, stałam się więc przez niego znów przedmiotem cichych drwin, bo miałam taki dziecinny telefon. Założyłam też konto na naszej klasie, bo sporo osób w klasie miało, choć sama nie widziałam w tym sensu, i się udzielałam, wstawiałam swoje zdjęcia, pisałam, co tam u mnie, grałam w gry na tym portalu, wywaliłam sporo kasy przez płatne SMS-y które doładowywały wirtualną walutę w jednej z tych gier, Pet Party, bo wszyscy w to wtedy grali. Facebooka też niektórzy mieli, ale ja jako grzeczna dziewczynka nie chciałam go sobie zakładać. Tak samo na urodzinach koleżanki zgłosiłam jej mamie, że puszczają taką bajkę, Happy Tree Friends, tylko, że to bajka dla dorosłych, bo jest tam przemoc, krew, na końcu każdego odcinka wszyscy bohaterowie umierają w widowiskowy sposób. Nie chciałam tego oglądać, wiedziałam, że dzieciom w naszym wieku nie wolno jeszcze takich rzeczy, oczywiście uczestnicy urodzin byli na mnie wściekli. Winx, uznawany przez moją klasę za bajkę dla przedszkolaków, stał się dla mnie natomiast tematem tabu, nikomu nie mówiłam już o tym zainteresowaniu i realizowałam je jedynie w gronie rodzinnym, z moją kuzynką, oraz kilkoma koleżankami z podwórka, które też to oglądały, a których imion już nawet nie pamiętam, bo poznałyśmy się tylko przelotnie na placu zabaw.

    Zrobiłam to wszystko, ale to nic nie zmieniło, szykany nie ustały. Dopiero wtedy uznałam, że to nie ma sensu, nigdy nikt mnie nie polubi, i po prostu muszę się ukrywać ze swoimi zainteresowaniami.

     W klasach 4-6, nauczona poprzednim etapem, nie dzieliłam się swoimi zainteresowaniami, mówiłam o nich pobieżnie i często wymijająco, raczej nasłuchiwałam, czy ktoś inny nie wspomina akurat o Winx i wtedy włączałam się do rozmowy. Nie chciałam, żeby znowu się ze mnie naśmiewali, ale wiedziałam też, że podążanie za modą mnie przed tym nie uchroni, nie dawało mi to też żadnej radości. 

A to moda? Ai (też z Love Live) jest gyaru, to taka subkultura
modnych dziewczyn w Japonii, ale na szczęście jest bardzo
miłą i pomocną gyaru, nie jak moje dręczycielki.
    Moda stała się dla mnie szybko wręcz synonimem bullyingu. Najbardziej zaaferowane nią były bowiem te popularne dziewczyny, które dokuczały mi, tym razem głównie na wuefie, albo urządzały mi głupie pranki, które bawiły wszystkich, oprócz mnie: u mnie wywoływały łzy. Nienawidziłam conversów, One Direction, tzw. bananowych dzieci, Rodzinki.pl, Facebooka, filmów z aktorami, seriali, aktualnie modnej muzyki, Harry'ego Pottera i innych popularnych książek fantasy, Violetty (choć szał na nią był chyba już kiedy byłam w gimbazie). Nienawidziłam dla samej nienawiści, żeby przelać jakoś ten żal, tak naprawdę nie spróbowałam żadnej z tych rzeczy, choćby z ciekawości, żeby dowiedzieć się, czemu to takie modne. Nie okazywałam swojej nienawiści jawnie, bardziej tak do siebie w myślach na to narzekałam, a tylko, gdy rodzice albo dziadkowie chcieli mi coś związanego z tym kupić (typu jakaś bluzka z One Direction czy coś, z tych tańszych, nie markowych rzeczy) to robiłam obrzydzoną minę. 

    Ale wcale nie musiałam nienawidzić mody. Mogłabym nie wykształcić tej nienawiści, gdyby choć jedna osoba zaakceptowała moje niszowe hobby.

  
W gimbazie miałam Alicję, można było pogadać o hobby, więc wtedy moja nienawiść się wyciszyła. Do dziś mam awersję do modnych rzeczy, a jak widzę wymalowane, modnie ubrane dziewczyny, moim pierwszym skojarzeniem jest niestety pusta dręczycielka. Bo moje dręczycielki właśnie tak wyglądały. Wiem, że nie powinnam ludzi tak oceniać i staram się tego nie okazywać, ale kto wie, może to widać na mojej twarzy, bo nie czuję, jakie robię miny... Z góry przepraszam, to reakcja na traumę. 

A to moda? Userzy się o tą kartę zabijali, więc chyba moda...

    W kryteriach diagnostycznych autyzmu znajduje się brak (lub występujące rzadziej niż u NT) naśladownictwa. O tym jest dzisiejszy post. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że przecież naśladowałam, i to intensywnie, moich rówieśników, w okresie 1-3. Jako dziecko też bawiłam się w dom, miałam lalki, które woziłam w spacerówce, karmiłam, tego typu rzeczy, dlatego za pierwszym razem nie zauważyłam tej cechy u siebie. A jednak ją mam. Bo w rzeczywistości nie naśladowałam rówieśników sama z siebie, tylko po to, żeby mi odpuścili i przyjęli do grupy. 

    Takie zachowanie jest jednym z przykładów maskowania. Osoby neuroatypowe często zauważają, że są w jakiś sposób inne od reszty społeczeństwa, ale nie umieją tego nazwać (jeśli nie są zdiagnozowane). Ich zachowania są postrzegane jako dziwne i niegrzeczne, więc starają się naśladować NT, bo oni zachowują się odpowiednio. Żeby zyskać przychylność rodziny albo grupy rówieśniczej. To jest właśnie maskowanie: tłamszenie swoich naturalnych cech neuroróżnorodności, czy to poprzez udawanie osoby NT, czy przez pozwalanie sobie na bycie "dziwnym" tylko, gdy nikt nie patrzy. To zatracenie siebie w rozpaczliwym błaganiu NT o akceptację. W dłuższej perspektywie prowadzi do stresu, frustracji i wielu negatywnych konsekwencji psychicznych. Bo nie jesteś wtedy sobą. Zachowujesz się, jak inni tego od ciebie oczekują, nie słuchasz swoich potrzeb.

    Ucieleśnienie anty-mody, anty-trendów, zawsze pod prąd, zawsze inna, zawsze nie taka, zawsze dziwna. Taka byłam i tak się czułam. Tylko dlatego, że moje zainteresowania nie były "normalne", a właściwie, to nie były "popularne".

RATUNKU! TO MODA! MAM AUTYZM, BOJĘ SIĘ MODY!

    Mama przy diagnozie, bo jej elementem był wywiad nt. dzieciństwa z rodzicami, określiła mnie: indywidualistka. Ale ja nigdy tak się nie czułam. Wtedy nawet nie chciałam nią być. Chciałam tylko, żeby mnie polubili za to, jaka jestem. Chciałam być częścią grupy. Teraz nie mam już takiej potrzeby. Wystarczy mi Sora, nie potrzebuję dodatkowych znajomych ze studiów. Nie jestem zdesperowana, żeby koniecznie z kimś się zakolegować. Mam dosyć zarówno maskowania, jak i tej desperacji. Chcę być wolna. Chcę być sobą. 

    Osobiście maskuję się coraz mniej. Coraz bardziej mam w nosie, co inni o mnie pomyślą, bo to tylko przechodnie, nie będą przecież robić mi zdjęć i wrzucać na pierwsze strony magazynów plotkarskich: Wyjątkowa Autystka ubrała uszy kota do sklepu!1!!oneone. Nie jestem przecież gwiazdą, tylko zwykłą dziewczyną. Nadal jednak w miejscach publicznych nie jestem w pełni sobą. Nadal boję się reakcji ludzi. Nigdy nie maskowałam się tak naprawdę tylko przed Sorą, od momentu, kiedy zaczęliśmy rozmawiać na te głębokie tematy. 

   Pozwolę sobie na koniec udostępnić niżej cytowaną wypowiedź, do samodzielnej refleksji, w porównaniu z tym wszystkim, co napisałam wyżej:

A ode mnie tylko taki komentarz:
AM I JOKE TO YOU?

Komentarze