Studia z autyzmem

     Przyszłam tutaj trochę ponarzekać, więc jak ktoś nie lubi narzekania, to może z czystym sumieniem pominąć ten post. Still, zgadza się on z tematyką bloga, bo mówi o moim życiu z autyzmem. 

     Dzisiaj miałam spotkanie informacyjne na uczelni, w związku z rozpoczęciem pierwszego roku. Kilka dni wcześniej już pojechałam tym samym autobusem na takie rozpoznanie terenu, gdzie co jest, przeszłam się trochę po budynku, Sora, który studiuje na tym wydziale dłużej, mnie oprowadził i dzisiaj też ze mną był. Upewniłam się, że znam drogę na przystanek i wiem gdzie wysiąść. Raczej się nie zgubię, o to jestem spokojna. Jechałam strasznie zestresowana, bo nic nie było wiadomo, a w dodatku mam nieciekawą sytuację, bo dwa lata temu studiowałam jeden semestr i mnie wylali z innego wydziału, w ogóle niezbyt przyjemne miejsce, na Googlach ten wydział ma całą jedną gwiazdkę i pełno komentarzy w stylu: powinni mi wypłacić odszkodowanie za leczenie psychiatryczne, bo wyszłxm stąd z depresją; moją ulubioną kawą na tym wydziale jest podwójne depresso, itp. Nie będę już mówić, jaki, kto skojarzy, ten skojarzy, ale zdecydowanie nieciekawe miejsce, i ja tu straumatyzowana tamtym wydziałem zaczynam na nowym. Teraz jestem spokojniejsza, wiem, co i jak, opiekun roku i grupa wydają się w porządku, żartowaliśmy, na luzie rozmawialiśmy.

    Martwię się, czy odnajdę się w nowej grupie. Czy zdołam nawiązać chociaż jedną koleżeńską relację, żeby pogadać o bieżących zajęciach i gdyby mnie nie było, pożyczyć notatki. Tylko tyle. Czy mi się uda? Czy znajdę nić porozumienia? Czy znowu będę outsiderką? Stresuję się potwornie nowymi prowadzącymi. Na spotkaniu były z nami starsze koleżanki z tego kierunku i podpowiedziały już to i owo. Co najmniej dwóch wykładowców wymaga aktywności, każdy musi coś powiedzieć, najlepiej mówić cały czas, nawet nie na temat, bo inaczej się zdenerwują że ktoś cicho siedzi i zaczną robić wejściówki. A ja... A ja mam fobię społeczną i autyzm. Jak ja mam się odzywać? Zdobywanie punktów za aktywność od zawsze było moją zmorą w szkole. Nie zgłaszałam się, chyba, że już musiałam, bo nauczyciel miał takie widzimisię, że oceniał głównie za zgłaszanie się. Wtedy dosłownie szykowałam się jak do odstrzału za każdym pieprzonym razem, kiedy próbowałam się odezwać. Mam dokumenty. Mam podkładkę. Wszystko jest napisane na diagnozie autyzmu. Wszystkie rozpoznania. Bo miałam rozszerzoną diagnozę. Ale na uczelniach są różni wariaci. Czy to wystarczy, żeby choć trochę mi odpuścili...? Omal nie zeszłam na zawał, bo musiałam się publicznie pokazać i posłuchać o tym, jak funkcjonuje uczelnia, jakie mamy prawa i obowiązki, a ja mam się odzywać na zajęciach? Nie wyobrażam sobie tego. Boję się. Boję się jak cholera.

To teraz czytam. Tak prawdziwe, że
momentami wracają wspomnienia z kryzysu.
Jak na zakładce: miażdży. Czytam powolutku,
żeby się nie striggerować.
    Chyba jestem przebodźcowana, ale nie wiem nawet za bardzo, czym, i jak się wyciszyć. Strasznie boli mnie głowa, czuję pulsowanie w uszach. I nie chodzi nawet o to, że za duży hałas był. Hałas to dopiero będzie. Na korytarzach cicho, na spotkaniu normalne rozmowy, muzyki słuchałam tylko w drodze na uczelnię, a w powrotnej czytałam książkę, zupełnie nie rozumiem, czemu akurat te uszy najbardziej ucierpiały. A może coś mnie bierze i stąd ból? Paracetamol pięćsetka nie działa. Jest godzina 19, do domu wróciłam o 16, czyli już trzecią godzinę jestem już zupełnie nie do życia, bo boli mnie głowa i uszy. Nie mogę myśleć, nie mogę zająć się żadnym swoim hobby, nie mogę się skupić. Obejrzeć nic nie mogę, żeby nie pogorszyć bólu uszu. Czytać nie mogę, bo nie mogę się skoncentrować. 

    Jestem sfrustrowana. Bo wiem, że gdybym była neurotypowa, to po powrocie do domu miałabym jeszcze całe pół dnia do wykorzystania jak tylko chcę. A mnie łeb pęka, bo pobyłam wśród ludzi, nawet nie angażując się w interakcje społeczne, przez trzy godziny, i chyba jedynym wyjściem będzie położenie się spać. Niech ktoś mnie przytuli... 

AKTUALIZACJA: Obejrzałam Coco i od razu poczułam się lepiej. Znałam już ten film, ale odświeżyłam sobie. Wychodzi na to, że totalnie źle oceniłam, jak sobie pomóc: uszy paradoksalnie przestały boleć, kiedy włączyłam musical 🤦

Ta końcówka to za każdym razem emocjonalny rollercoaster.

Komentarze