Zaburzenia integracji sensorycznej

    No dobra, ludziska, czym jest ta cała integracja sensoryczna? A sensoryka ogólnie? Z czym się kojarzy? Z angielskim senses, co znaczy zmysły. 

    Najprościej mówiąc, zaburzenia SI to źle skalibrowane zmysły

    Osoba z tego typu zaburzeniami może pewne zmysły mieć wyostrzone. Inne przytępione. Może się to nawet zmieniać zależnie od sytuacji, potrzeb, aktualnych zasobów radzenia sobie tej osoby i wielu innych czynników.

    Fajnie, nie? Kto by nie chciał mieć wyostrzonych zmysłów? Prawie jak w bajce, albo jak jakiś wampir czy coś. Juhu!

    No właśnie, nie.

    Ale zanim wyjaśnię, dlaczego nie, na swoim przykładzie, to może wyliczmy sobie zmysły. W szkole uczyliśmy się, że człowiek ma 5 zmysłów, a okazuje się, że to uproszczenie. 

Ludzkie zmysły to:

  • wzrok
  • słuch
  • dotyk
  • smak
  • powonienie
  • zmysł równowagi (to możecie kojarzyć, niektórzy mają nadwrażliwy błędnik i przez to podróże wywołują chorobę lokomocyjną)
  • priopercepcja/kinestezja, nazywana też czuciem głębokim
  • zmysł temperatury
  • zmysł czucia bólu/nocycepcja

    Pierwszych pięciu nie trzeba tłumaczyć, to każdy zna, pozostałe rozumieją się same przez się. Do wyjaśnienia pozostaje tylko priopercepcja, bo ona już nie ma krótkiej, opisowej nazwy.

    Priopercepcja/kinestezja - w dużym skrócie jest to zmysł orientacji ułożenia części własnego ciała. Dzięki niemu wiemy, gdzie nasze ciało znajduje się w przestrzeni, czujemy, że mamy nogi, ręce, i tak dalej, nawet, jeśli akurat ich do niczego konkretnego nie używamy, nie wpadamy na meble we własnym domu nawet bez kontroli wzroku, bo z grubsza znamy rozkład przestrzenny naszego mieszkania, a dodatkowo ten zmysł umożliwia mózgowi zlokalizowanie części ciała na jego mapie. Podobnie nie zrzucamy kubków i innych przedmiotów bez kontroli wzroku, wiedząc i pamiętając, gdzie je położyliśmy. Nie musimy przecież patrzeć nawet kątem oka na kubek, żeby napić się łyka herbaty, a jakoś udaje nam się jej nie wylać.

    Znamy już te mniej popularne zmysły, wiemy, jak mniej więcej powinny działać u zdrowego człowieka. A co się dzieje, kiedy są zaburzone? Na przykładzie Wyjątkowej Autystki, ta-dam!

    Mam niezdiagnozowane zaburzenia SI. Ja co prawda nie widziałam, że coś jest z moim odczuwaniem zmysłów nie tak, bo przecież taka się urodziłam i nie miałam porównania, ale zauważyła to mama. Nie wiedziała jednak, że jest coś takiego jak zaburzenia SI, pewnie nie słyszała o tych dodatkowych zmysłach, myślała że wszyscy ludzie muszą odczuwać wszystko identycznie jak ona, no bo inaczej to są głupi i nienormalni, czaicie. Te klocki. 

Po zapoznaniu się z tematyką autyzmu oraz sensoryki sama zrozumiałam, że mam wyostrzone:

  • dotyk
  • zmysł temperatury 
  • nonycepcję
  • słuch
  • wzrok (mówiłam, że noszę okulary, wiem, zaraz wyjaśnię, dlaczego tak uważam)

Przytępione:

  • priopercepcję

Prawdopodobnie w normie: 

  • zmysł równowagi
  • smak
  • powonienie

    Czyli generalnie jestem raczej niezdarnym wrażliwcem. Tak w mega dużym skrócie.

    Słyszę protesty. Mówicie, że jak to, przecież czuje więcej, słyszy więcej, pewnie ma talent do muzyki, widzi więcej, same talenty!

    Okej, okej, to teraz zobaczcie, jak to wyglądało w dzieciństwie, bo wtedy nikt nie wiedział, że mam jakiś tam autyzm i jakieś tam zaburzenia SI, więc moje potrzeby były kompletnie ignorowane, co powodowało narastanie frustracji obu stron.

  • Byłam za mała, żeby to pamiętać, ale ciągle chciałam biegać nago, rozbierałam się, nie podobał mi się dotyk ubrań, materiału, może faktura konkretnych materiałów. Nie, nie zostałam nudystką, przyzwyczaiłam się, ale do dziś nienawidzę np. wełny. Potwornie gryzie, za każdym, kurwa, razem. Dlatego jako dziecko nie znosiłam czapek, aż nad nasze zadupie nie dotarły takie z podszyciem. 
  • Przy czesaniu zawsze krzyczałam. Podobno to norma, chociaż się nie znam, nie interesuję się nawet, bo dzieci mieć nie chcę. Ale ja nie sądzę, żeby zwykłe czesanie włosów przy byle pociągnięciu powinno tak boleć. Kiedy sama się czeszę, trzymam kosmyk włosów u nasady i rozczesuję to co niżej. W ten sposób włos napina się tylko do tej części, którą trzymam w drugiej ręce i nie czuję pociągnięcia. Dopiero po dokładnym wyczesaniu dolnych odcinków włosów mogę się zabrać ze te przy skórze, wtedy już nie boli.  
  • Nienawidziłam obcinania paznokci. Bolało. Żeby to obejść, zaczęłam obgryzać paznokcie. Nadal obgryzam. U dłoni i u stóp.
  • To wiem z opowieści, ale jako maluszek, gdy wchodziłam do piaskownicy i siadałam w piasku, od razu unosiłam rączki sztywno do góry i tak zastygałam. Rodzice śmiali się, że nie chcę pobrudzić sobie rączek, ale mi chyba nie podobała się faktura piasku, do dziś jej nie lubię i zawsze skrupulatnie się otrzepuję przy zejściu z plaży, a potem od razu biorę prysznic. Wszelkie drobne, sypkie substancje są dla mnie nieprzyjemne. 
  • Nie lubię też mieć brudnych rąk, szczególnie tłustych, trzymam je sztywno daleko od czegokolwiek, żeby niczego nie potłuścić, i od razu jak skończę jeść, idę umyć ręce. Nie umiem zjeść opakowania chipsów nie myjąc kilkakrotnie rąk w międzyczasie. Nie potrafię oglądać dalej filmu, jeśli zjem już pizzę. Od razu muszę umyć ręce, bo wyorbituję. Nie brudziłabym się, gdybym jadła nożem i widelcem, ale jednak wolę wziąć w rękę, nie trzeba męczyć się z dodatkowym krojeniem. 
  • Nie cierpię czuć resztek jedzenia w buzi, dlatego zawsze po posiłku dużo popijam, żeby to wypłukać i nie czuć smaku dopiero zjedzonego jedzenia, ale jak nie mogę pozbyć się resztek wodą, od razu myję zęby. 
  • Jestem bardzo wrażliwa na zmiany temperatury, gdy robi się choć trochę chłodno, ubieram się od razu zbyt grubo, bo choćby lekki wiaterek sprawia, że kulę się z zimna. Natomiast gdy już się rozgrzeję, poruszam się, albo jest upał, od razu leci ze mnie pot, i to strumieniami. Jeszcze zabawniej zrobiło się, od kiedy biorę fluo-chan. Jednym ze skutków ubocznych jest zwiększona potliwość, u mnie to chyba jedyny skutek uboczny, który w ogóle nie ustąpił. Powyżej 20 stopni pot leje się ze mnie strumieniami, ale nie sprawiło to, że wolę mrozy. Lato było dla mnie męką, to prawda, przeżyłam tylko dzięki lodom i kostkom lodu, ale nadal jestem zmarzluchem, trochę zimno się zrobi w nogi i już się ubieram, zakładam skarpety, naciągam kocyk, wszystko na raz. Teraz jestem jedynie na tyle mądrzejsza, że nie ubieram dodatkowo długiego rękawu czy czegoś na wierzch, gdy jest 15 stopni rano, bo po pierwsze zaraz się ociepli, a po drugie ja maszerując i tak się zaraz rozgrzeję i nawet tą bluzkę na krótki rękaw przy tej temperaturze zapocę, szczególnie niosąc ze sobą zakupy. Ale moja tolerancja chłodu pozostała taka sama, więc ostatecznie mam jedynie jeszcze niższe widełki temperatur, w których czuję się okej. Mało? W szkole wywalali nas na dwór na przerwach, nawet ubierając kurtkę zawsze te 10 minut dosłownie marzłam i drżałam z zimna, bo siedziałam 45min w ciepłej klasie. Nie żeby szkoła była super ogrzewana, było zimniej niż w domu, ale w porównaniu z dworem - cieplutko. Na same lekcje i tak musiałam ubierać się na cebulkę, bo ciągle było mi za chłodno. Najgrubsze spodnie, sweterki, bluzy, nosiłam do ogrzewanej szkoły, najchętniej jeszcze w czapce i rękawiczkach bym siedziała. I z gorącą herbatką. I kotem na kolanach. 
  • Metki to mój odwieczny wróg.
  • Rajstopy. Nie znoszę ich, ten materiał jest okropny, nienawidzę ich zakładania. 
  • Nie umiem myć się normalnym mydłem w kostce. Nie potrafię. Jak się umyję, czuję, że zostaje na mnie taki dziwny film, nie mogę go znieść. Tego uczucia nie ma przy myciu się mydłem w płynie (do rąk, po korzystaniu z toalety itp.) lub żelem pod prysznic (do ciała).
  • Nie stosuję kremów, smarowideł, bo nienawidzę mieć tłustej skóry. Toleruję przez kilka sekund, a trzeba przecież dłużej poczekać, aż się wchłonie.
  • Pewnie się domyśliliście, ale nie maluję się po części dlatego, że nie zniosłabym uczucia oszpachlowanej twarzy. 
  • Swędzenie odczuwam prawdopodobnie wiele razy silniej niż normalny człowiek. W każdym razie maści na ugryzienia komarów nie działają. Działa tylko taka maść na receptę, która ogólnie jest na łuszczycę i zapalenia skóry. Od dziecka drapałam się do krwi, kiedy coś mnie swędziało, wszelkimi możliwymi sposobami, to naprawdę nie do zniesienia. 
  • Pozbierać owoce? No dobra... Ale jest haczyk: zwykle wśród owoców są też takie zgniłe. Nie dotknę tego za żadne skarby, boję się tego dotykać, mój zmysł dotyku byłby tym przeciążony. Wszelkich takich obrzydliwych substancji nie dotknę własną ręką, najwyżej przez ręcznik papierowy czy coś takiego. Sprzątanie rzygowin po kocie bywa sensorycznie przeciążające i omal sama nie zwracam obiadu obok. Niestety, koty czasem wymiotują, by pozbyć się kłaczków, a sama chciałam kota, to trzeba sprzątać. 
  • Całkiem niedawno dowiedziałam się, że inni ludzie w większości nie czują bólu podczas mierzenia ciśnienia. Mnie zawsze boli. Wytrzymam i się nie skarżę, bo to jest krótko, ale jak przed operacją miałam założony rękaw już na sali trochę dłużej, to chciałam protestować, tylko siły na to nie miałam. I czy was też tak piekielnie bolało szczepienie na covida? Jakby mi rękę przeszywało, dosłownie.
  • Nie lubię również głośnych dźwięków, szczególnie, jak dudni, wszelkie dyskoteki, koncerty, boli mnie od tego głowa. Kiedy byłam malutka, płakałam na każdy głośniejszy dźwięk i zakrywałam uszy. Rodzice dosłownie chodzili na paluszkach i modlili się, żeby nie przejechał samochód (nie, żebyśmy mieszkali w wyjątkowo ruchliwej okolicy, blok, czwarte piętro, małe miasteczko, słabo uczęszczana ulica), z krótkimi przerwami wyłam tak cały dzień. Teraz jestem już raczej przyzwyczajona, ale i tak zdarza mi się silnie reagować na nagły, głośny dźwięk. Wydaje mi się, że dlatego boję się psów. Bo szczekają. Kiedy byłam dzieckiem, bałam się ich panicznie, teraz trochę mniej, ale na szczekanie psa podskakuję ze strachu. 
  • Zdarza mi się, że przedmioty wypadają mi z rąk. Staram się z tym walczyć, skupiając się mocno na przedmiocie który niosę, co wymaga zużycia mocy obliczeniowej mózgu (co zdrowym w tym wypadku się nie zdarza, nie muszą intensywnie myśleć i powtarzać jak mantrę: kubek. Niesiesz kubek. Z gorącą kawą. Uważaj. Nie wylej. Nie chwiej nim. Jeszcze trochę. Chwila... Ufff! Dotarł bezpiecznie na miejsce.)
  • Jeśli jakiegoś przedmiotu nie widzę, nie zauważę (a dzięki autystycznemu mózgowi i zwracaniu uwagi na szczegóły zamiast na ogół obrazu zdarza się to jeszcze częściej) potrącę go albo zrzucę. Ostatnio pisząc posta i popijając kawę, wylałam ją w tak spektakularny sposób, że w kubku nie zostało nic, miałam mokre spodnie, laczki, kanapę, pół podłogi w pokoju, stolik, na szczęście laptop suchy. Sama ją tam postawiłam, wiedziałam, że tam jest, ale straciłam ją z oczu i chcąc sięgnąć po kubek i napić się łyka, wyszło JEBUDU.
  • Nie umiem długo ustać na jednej nodze, szczególnie wyraźnie widziałam ten problem na wuefie podczas ćwiczeń, ja pierwsza się chwiałam, a nawet nie mogłam na sekundę utrzymać równowagi na jednej nodze. 
  • Przewracam się albo chwieję często podczas zmiany pozycji, chodzenia, mam taki talent, że umiem się nawet na prostej drodze wywalić i zedrzeć kolana. 
  • Słabo kontroluję swoją postawę ciała, non stop się garbię. Żeby tego nie robić, musiałabym znowu zużywać moc obliczeniową mózgu i skupiać się mocno na tym, że mam siedzieć prosto. To trochę tak, jakbym musiała pamiętać o oddychaniu. Inni ludzie mają to w pakiecie, a ja nie. 
  • Paradoksalnie na nierównych powierzchniach, tzw. zbyrach raczej się nie przewracam, bo jestem bardzo skupiona na tym, gdzie stawiam stopy, boję się, że spadnę, przewrócę się, dlatego maksymalnie skupiam się na prawidłowym stawianiu kroków i poruszam się raczej powoli. 
  • Czyli 22°C, nie dziękujcie.
    Przysięgam, umrę kiedyś, spadając ze schodów. Spadłam już tyle razy, że nie zliczę, za każdym razem tylko się potłukłam, raz zalałam przy okazji cały korytarz myjąc schody, bo potknęłam się o wiadro z wodą (mamy takie otwarte stopnie), ale kiedyś albo się połamię albo skręcę kark i kaput. Na nieznanych schodach też zużywam dużo mocy obliczeniowej mózgu, żeby prawidłowo stawiać stopy. Na znanych idę na wyczucie, ale i tak zdarzy mi się potknąć czy poślizgnąć. W każdym razie nie zejdę ze schodów bez trzymania poręczy dla asekuracji. 
  • Koordynacja ruchowa nie jest moją mocną stroną. Kojarzycie to ćwiczenie na rytmice, jednoczesne masowanie brzucha ręką i klepanie się po głowie drugą? Nigdy tego nie umiałam, jako jedyna w grupie. Zawsze kończyło się tym, że obie ręce wykonywały tą samą czynność. 
  • Was bolą palce po dłuższym pisaniu ręcznie? Bo mnie tak. Chyba za mocno trzymam długopis, co wskazywałoby na nieumiejętność dostosowania siły potrzebnej do wykonania danej czynności, a to też jest kryterium zaburzeń priopercepcji. Wychodzi na to, że spełniam wszystkie, poruszam się jak pijak, ale trzeźwy, juhu! (Oczywiście żartuję, nie przechodziłam diagnozy zaburzeń SI, ale widać, że jest drobny problem).
  • Wreszcie, wzrok. Mam potężną wadę wzroku, nie widzę z daleka, lekki astygmatyzm, ale zdaje mi się, że lepiej niż inni ludzie widzę w ciemności. W ogóle jestem wrażliwa na grę światła i cienia, tym razem w tym pozytywnym, artystycznym znaczeniu. Od małego uwielbiałam skrzące się, błyszczące przedmioty, bo ładnie świeci. To też sensoryka. We wszelkich sztukach wizualnych bardzo zwracam uwagę na światłocień oraz kolory, chodzę po domu po ciemku w nocy, za co mama mnie wyzywa, a ja przecież doskonale widzę, wszystko jest po prostu bardziej granatowe i przygaszone. Nadrabiam więc tutaj moje problemy z priopercepcją - dopóki coś widzę, a widzę nawet w słabym świetle, raczej nie poobijam się i nie wpadnę na meble. Chyba, że nie patrzę, wtedy zaczynają się schody. Jak ja nie lubię chodzić po schodach...

    No i co otrzymywałam w zamian? 

    Niezrozumienie. Mama wyzywała mnie od nieznośników, rozpuszczonych księżniczek, mówiła, że w głowie mi się poprzewracało, że przesadzam, że niemożliwe, że mnie boli...

    Słyszałam to tak często, że zaczęłam w to wierzyć. Że to pewnie ja jakaś dziwna, urodziłam się jakaś zepsuta, ale trzeba się dostosować, zacisnąć zęby, nie wydziwiać, i nie chwalić się, że taka wrażliwa jestem, bo to wstyd. Zgłosić to lekarzowi? W życiu na to nie wpadłam. Nie miałam bladego pojęcia, że to może być problem zdrowotny. 

    A potem natrafiłam na fanpage OUTyzm, utożsamiłam się, czytam wszystkie posty jak leci i widzę zaburzenia SI. I okazuje się, że to zaburzenie, to się jakoś nazywa, nie uroiłam sobie tego, naprawdę mam wyostrzone zmysły! Kosmos! 

    Skoro to takie męczące, to czy można to leczyć? Okazuje się, że istnieją terapie zaburzeń SI, głównie dla dzieci, rzadziej przyjmują dorosłych i raczej tylko w dużych miastach, ale trudno tu mówić o całkowitym wyleczeniu. Terapia pozwala trochę uniewrażliwić się na bodźce, nauczyć się z nimi radzić, ale sedno problemu leży w mózgu i sposobie, w jakim połączone są nasze neurony - inaczej niż u neurotypowych. Tego nie da się zmienić, dlatego mimo wszelkich starań, dostosowań, może się okazać, że osoba z tym problemem i tak będzie czuła się przebodźcowana.

    Przebodźcowanie to taki rodzaj stresu spowodowanego zbyt dużą ilością bodźców sensorycznych. Może objawiać się na różne sposoby, nawet atakami histerii albo paniki. W takich wypadkach jedynym sposobem na poradzenie sobie z przebodźcowaniem jest wyciszenie się, odcięcie od nadmiaru bodźców. Technika uziemienia, polegająca na skupieniu się na bodźcach zmysłowych, która działa dobrze na lęki, tutaj może jedynie spotęgować silną reakcję emocjonalną. 

    Technikę uziemienia najłatwiej wytłumaczyć na infografice. Ogólnie jest dobra, ale nie sprawdzi się w sytuacji przebodźcowania, a wręcz może je pogłębić.

    Im więcej stresu ogólnie w życiu, w danej sytuacji, tym większe ryzyko przebodźcowania, bo może zabraknąć zasobów na poradzenie sobie z silnymi bodźcami sensorycznymi. I vice versa - spokój ogólnie w życiu, zapewnienie bezpieczeństwa, spełnianie potrzeb jednostki automatycznie spowoduje lepsze radzenie sobie z bodźcami zmysłowymi.

Komentarze