Kontakt wzrokowy

    Jedziemy dalej z cechami autystycznymi, tym razem na pulpicie mamy kontakt wzrokowy

    NT z natury patrzą innym ludziom w oczy. Nie zastanawiają się nawet nad tym. Włącza im się czerwona lampka dopiero, gdy podczas rozmowy albo lekcji druga osoba na nich nie patrzy. Wtedy od razu uznają, że albo kłamie, albo nie słucha, albo ma coś do ukrycia. U NT ponoć tak jest, nie wiem, bo nie jestem NT.

    W autystycznej społeczności jest jednak zupełnie inaczej. Kontakt wzrokowy jest czymś wyuczonym, co musimy świadomie robić, często patrzymy np. tylko w jedno oko danej osoby, albo na nos, albo na czoło, żeby uzyskać iluzję patrzenia w oczy, bo w sumie nie wiemy, gdzie dokładnie patrzeć (a jesteśmy bardzo szczegółowi i nie umiemy spojrzeć na twarz ogólnie, musimy skupić się konkretnie na jakimś punkcie w jej obrębie). To jeszcze, da się ogarnąć.

    Ale co w sytuacji, kiedy kontakt wzrokowy jest dla nas tak nienaturalny, że aż boli? Dosłownie jakby rozmówca chciał ci przewiercić mózg? Wtedy NT przyklejają ci łatkę niegrzecznego, nieuprzejmego, nie lubią cię, bo nie patrzysz w oczy, albo zamiast tego patrzysz się w dal albo jakieś nieokreślone punkty podczas rozmowy, co wygląda dla nich creepy

Pikseloza, ale trafia w sedno

    Osoby NT oraz naukowcy, którzy tworzyli zestawienia cech autystycznych patrzą na nasze zachowania bardziej jak na deficyty. Ja chciałabym wam wytłumaczyć, jak to wygląda z naszej strony. To, że często nie lubimy patrzeć ludziom w oczy nie oznacza, że jesteśmy gorsi. Po prostu mamy inne zasady społeczne niż NT. Trochę jakbyśmy byli obcokrajowcami. I w naszym "kraju", czy też społeczności, to patrzenie prosto w oczy uważane jest za niegrzeczne!

    A wiecie, jakie zwierzę (bo my też jesteśmy zwierzętami) jeszcze nie lubi kontaku wzrokowego i uważa go za nieuprzejmy?

    Kot.

    Koty to moje specjalne zainteresowanie, więc naturalnie dużo o nich wiem i muszę wam powiedzieć, że jest bardzo dużo analogii w ich zachowaniu, a zachowaniu osób autystycznych. Założę się, że gdyby koty były ludźmi, albo chociaż nauczyły się mówić po ludzku, zostałyby w mig oflagowane jako autystyczne. Napiszę na ten temat osobnego posta, całą analizę, ale teraz skupmy się na samym kontakcie wzrokowym.

Kiedy o nanosekundę za
długo patrzysz kotu w oczy
    Wśród kotów każdy kontakt wzrokowy trwający powyżej 2 sekund jest uważany za niegrzeczny. Ba! Jest uważany za groźbę! Kiedy patrzysz mruczkowi długo w oczy, szczególnie obcemu, on myśli, że chcesz go zaatakować, walczyć z nim, dlatego zapewne ucieknie, albo nastroszy się i syknie. Może też wysłać mniej widoczne sygnały uspokajające, już świadczące o tym, że jest zdenerwowany i chce, żebyś się oddalił: lizanie nosa, mruganie oczami. Powolne mruganie jest właśnie takim sygnałem uspokajającym, potem są ostrzegawcze (syczenie), a potem atak, kiedy już pozostałe metody nie zadziałają. Uprzejmie jest natomiast na kilka sekund patrzeć kotu w oczy, by odwrócić wzrok i znowu zerknąć, ewentualnie można patrzeć na niego, powoli mrugając oczami, co jest sygnałem, że nie chcemy konfliktu. 

Źródło: "Rozmowa z kotem" by Małgorzata Biegańska Hendryk; czytałam ze 3 miechy temu i napisałam z pamięci, tylko czas kontaktu wzrokowego sprawdziłam w książce.

    Myślcie więc o nas bardziej jak o kotach, trochę innym gatunku z nieco innymi potrzebami i zwyczajami, nie jak o zepsutych ludziach. 

    Ja mam bardzo ciekawą historię z kontaktem wzrokowym. Otóż jako niemowlę była wielka panika, że jestem ślepa, bo w ogóle nie patrzyłam na rodziców! Wodziłam wzrokiem wszędzie, tylko nie po ich twarzach. Interesowały mnie przedmioty, nie ludzie. Kiedy podrosłam, okazało się, że widzę, ale nikt nie sprawdzał dalej tego dziwnego fenomenu, czemu nie chciałam patrzeć na ludzi. Zgadza się to z moimi najwcześniejszymi wspomnieniami: najwięcej patrzyłam na przedmioty, nie na ludzi. 

    Z czasem nauczyłam się kontaktu wzrokowego, ale wciąż jest dla mnie nienaturalny. Na lekcjach wyglądałam zawsze na notującą dosłownie wszystko, co mówi nauczyciel, dziewczynę, bo zamiast patrzeć na nauczyciela, ja patrzyłam w zeszyt i jednocześnie słuchałam, jeśli akurat nie pisałam. Doodlowałam też z tyłu zeszytu i dzięki temu jeszcze lepiej zapamiętywałam rzeczy ze słuchu. Ale teraz nie o tym. Wśród kolegów też nie patrzyłam na ich twarze, często stałam z boku tak, żeby ich wszystkich widzieć, i patrzyłam się w jakiś punkt na ścianie, co jakiś czas wtrącając się do rozmowy. Przy takich dłuższych rozmowach, np. na terapii, u lekarza bywa różnie. Na jednych patrzę, na innych nie, wszystko zależy od twarzy. Jeśli uznam, że jest miła, będę raczej na nią patrzeć i co jakiś czas zerkać na bok. Jeśli mi się jakoś nie spodoba, to będę robić wszystko, żeby tylko człowiekowi nie patrzeć w twarz. Nie chodzi już nawet o to, czy ktoś ładnie wygląda czy nie, tylko o taki vibe, czy z twarzy wygląda na dobrego człowieka. 

Co się tak gapisz? W ryj chcesz?

    Z niepatrzeniem w oczy wiąże się jeden haczyk - problem z rozpoznawaniem twarzy. 

    Mówiłam już, że to zaburzenie nazywa się prozopagnozja, inaczej ślepota twarzy, ale ona występuje raczej dopiero wtedy, kiedy człowiek w ogóle nie rozpoznaje twarzy, albo bardzo słabo, niezależnie, ile by się w daną twarz nie gapił. U autystyków często ten problem wynika właśnie z kiepskiego kontaktu wzrokowego, zwłaszcza w niemowlęctwie. Jeśli już jako maluszki nie nauczymy się patrzeć na różne twarze, to nie nauczymy się mechanizmów ich rozpoznawania i będą nam się mieszać. 

W sumie tak wyglądają twarze ludzi, gdy
usiłuję je sobie przywołać z pamięci.

    Sama mam ten problem. Jako dziecko ciągle myliłam mamę z ciociami, które miały podobne uczesanie. Tatę też kilka razy pomyliłam w sklepie z innymi panami, którzy byli podobnie ubrani. Gdy patrzę na siebie w lustrze, nie dowierzam, że to moja twarz i to ja tak wyglądam, bo nieczęsto na siebie patrzę. Kolegów z klasy raczej rozpoznawałam, do czasu, aż się nie rozstawaliśmy na kolejnym etapie edukacji, podobnie z nauczycielami. A i tak niektórych z nich nie rozpoznaję na ulicy, a potem mama mówi, że to była przecież pani Iksińska i uczyła mnie biologii, a ja takie: Aha XD. Doc też za Chiny Ludowe nie poznaję, choć znam ją praktycznie od urodzenia, a kiedy byłam małym dzieckiem, chodziłam do niej non stop (ach to moje zdrowie, a raczej jego brak, można o tym książkę napisać). Jak idę do Sory i otwiera mi drzwi, to szybko kalkuluję: ☑długie włosy, ☑wysoki, ☑ulica Autystowa 5, to chyba mój XD. Na messengerze nie ma profilowego i przez to zapominam jak wygląda. Więc za każdym razem przeżywam szok że ta twarz to jest Sora. Diametralnie różni się od braku profilówki na fb, więc odwracam wzrok, bo mój mózg nie chce zaakceptować tego, że tak bardzo różni się od tej profilówki XD. Z tego samego powodu po tej dwuletniej przerwie nie chcę patrzeć w oczy doc, bo nie tak ją sobie zapamiętałam i mózg mi robi zwarcie: nie, to nie jest moja doc, to niemożliwe, nie będę na to patrzeć, pooglądajmy sobie papierki na biurku jak zwykle. Wiem, pokręcone, ale co poradzę?

    Teraz powiem wam największy hit. Kiedy bywałam u Pati, bywałam też u jej koleżanki z klasy w domu, bo mieszkały w tym samym bloku. Widziałam więc czasem też pozostałych członków rodziny tej koleżanki. No i idę do gimnazjum, nowi nauczyciele, polonistka mówi, że "Autystkę to już zna", ja zdziwiona, bo przecież nie poznaję wgl tej kobiety XD. Na przerwie do nowych znajomych mówię, że "pani od polskiego chyba mnie zna", bo sytuacja serio wydawała mi się mega dziwna. Gdy wróciłam do domu, wszyscy już byli obdzwonieni i przez panią od polskiego, i przez ciocię (mamę Pati), przedrzeźniano mnie: "pANi Od pOlSKiEgo ChYBa MNiE zNA". Panią od polskiego była mama koleżanki z klasy Pati, ale jej nie poznałam, bo widziałam ją krótko może kilka razy w życiu. 

    I znowu, zamiast się zastanowić, czy nie mam jakichś chorób, nieprawidłowości, że człowieka nie poznałam, to było "pANi Od pOlSKiEgo ChYBa MNiE zNA", ugh. A mnie serio bolało to naśmiewanie się.

Komentarze