Poznajcie Franklinka
Gdy byłam dzieckiem, byłam bardzo przywiązana do mojego pluszowego żółwika, Franklina. Niby normalna sprawa, prawie każde dziecko ma ukochaną zabawkę, ale ja kochałam go trochę zbyt mocno.
Zachowywałam się, jakby przyrósł mi do ręki. Zawsze musiałam mieć go przy sobie, miałam więc wolną tylko jedną rękę, bo drugą kurczowo go ściskałam, żeby go nie zgubić. Jeśli już musiałam go wypuścić, bo potrzebowałam dwóch rąk, to zawsze leżał tak, żeby był w zasięgu mojego wzroku, inaczej czułam niepokój. Tylko raz straciłam go z oczu, kiedy udawałam zabawę w chowanego i ukryłam go w szafce na buty. Zapomniałam o nim i zaczęłam głośno płakać i zawodzić, że zgubiłam go na zawsze, to było jak koniec świata. Ale nigdy nie zdarzyło się, żebym zapomniała o nim przypadkiem, na przykład pozostawiając go nieopacznie na stole w knajpie, jak to zdarza się dzieciom, bo coś je rozproszy i zapomną o zabawce. Ja byłam do niego tak przywiązana, że bałam się go stracić i trzymałam go zawsze blisko siebie.
Później tą funkcję przejął laptop. Co prawda nie noszę go ciągle przy sobie, ale tak samo jak było z żółwikiem, spędzam na nim dużo czasu, jest narzędziem, które wykorzystuję do realizacji moich intensywnych pasji. W książkach informacje się powtarzają, przerzuciłam się więc na czytanie o interesujących mnie dziedzinach w internecie. Na komputerze też piszę i rysuję, bo korzystam z tabletu i programu graficznego, nigdy jakoś nie przekonywał mnie tradycyjny rysunek, w dłuższej perspektywie jest też to droższe, bo potrzeba materiałów: odpowiednich ołówków, papieru, kredek, i tak dalej, oraz trzeba gdzieś te prace przechowywać.
Z tego powodu, skoro moje pasje są całym moim światem, to tak samo narzędzie, które pozwala mi je realizować, jest moim całym światem. Gdy coś się psuje, długo ładuje podczas aktualizacji, od razu czuję niepokój. Teraz staram się uspokoić, głęboko oddychać, poczekać, a nie od razu panikować, bo w większości okazuje się, że to był drobny błąd i po chwili wszystko jest w porządku, choć cały czas czuję silny niepokój, tylko lepiej nad nim panuję.
Ale gdy byłam trochę młodsza, od razu wtedy płakałam i panikowałam, błagałam rodziców o pomoc, bo coś się zepsuło, a oni tylko się śmiali, że jestem uzależniona i za dużo siedzę na tym komputerze. A to nie jest tak, że nie mogę wytrzymać jednego dnia bez komputera. Mogę, ale kiedy wiem, że nic się nie dzieje, moje narzędzie pracy jest bezpieczne, spokojnie nawet tydzień jestem w stanie odpocząć od technologii i zamiast tego realizować te same pasje poprzez czytanie książek.
Będę jeszcze o tym na pewno wspominać, przypominać, pewnie dam osobnego posta na ten temat, ale tak przy okazji: to, co zaznaczyłam kursywą, to przykład, jak może się przejawiać autystyczny meltdown.
Meltdown (roboczo po polsku możemy nazwać go atakiem) to silna reakcja emocjonalna autysty występująca, kiedy coś mocno zaburzy nasze poczucie bezpieczeństwa. Meltdown może wyglądać bardzo różnie, inaczej będzie wyglądać u dziecka, inaczej u dorosłego. Może wyglądać jak atak wściekłości, histerii, ale też jak płacz (moje meltdowny najczęściej wiążą się z niemożliwym do powstrzymania płaczem i zawodzeniem) lub inne zachowania, wskazujące na głęboki stres.Może go wywołać bardzo wiele rzeczy, nie tylko zgubienie ulubionego przedmiotu, ale też poważne zaburzenie rutyny, nadmiar bodźców (meltdown sensoryczny), czy przemoc.
Przez otoczenie meltdown jest często mylony z atakiem histerii, mającym na celu wymusić na rodzicu konkretne zachowania. My, autyści, kiedy doświadczamy meltdownu, naprawdę tak silnie cierpimy, nie próbujemy nikim manipulować. W ten sposób po prostu regulujemy swoje emocje, bo nie potrafimy inaczej, a zanim doszło do meltdownu, inne sposoby radzenia sobie już zawiodły. Drogie osoby NT, myślcie o meltdownach raczej jak o płaczu. Płacz to fizjologiczna reakcja organizmu na stres. We łzach znajduje się kortyzol, hormon stresu, który dosłownie z siebie wypłakujemy, i dlatego po wypłakaniu się jest nam lepiej. Czy w takim razie jest sens powstrzymywanie łez? Moim zdaniem nie, bo wtedy emocje tylko bardziej się kumulują. Analogicznie nie można powstrzymać meltdownu, na pewno nie krzykami i karami. Kiedy już się zaczyna, musi sam przejść. Można co najwyżej pomóc nam się wyciszyć i bezpiecznie przeżyć te emocje, aż atak nie minie. A w dłuższej perspektywie, analogicznie jak było z przebodźcowaniem - spokój ogólnie w życiu ogranicza częstotliwość i siłę meltdownów.
Komentarze
Prześlij komentarz