Teamwork

     Ciągle słyszy się, że w obecnym świecie szczególnie ważną umiejętnością jest praca w grupie. W końcu tego poszukują pracodawcy, bez tego nie byłoby życia społecznego i pewnie wszyscy byśmy się pozabijali. Ale czy na pewno?

    Kiedy ja słyszę hasło "praca w grupie", to rzygać mi się chce.

    Jak na razie miałam do czynienia tylko z typowo szkolną pracą w grupie, ale czy w pracy nie będzie podobnie? W końcu i tu i tu mamy randomowych ludzi w jednej grupie, którzy jakoś muszą się dogadać i jakoś przedstawić wspólny projekt. 

Chaos, chaos, i jeszcze raz chaos, wszyscy
rozproszeni, nic niezrobione. To nie warunki
do pracy.

    Wszelkie zadania z pracą w grupie wspominam nie najlepiej lub źle. Do "źle" na pewno zaliczam pracę w grupkach, które były tworzone tylko na jedną bądź dwie lekcje, specjalnie wymieszaną przez nauczyciela tak, żeby znalazło się w niej po kilka uczniów z każdej kategorii - prymusów, przeciętnych i zagrożonych. Zawsze kończyło się na tym, że przeciętnym i zagrożonym nic się nie chciało robić, nic nie wiedzieli, więc nie umieli rozwiązać żadnego zadania, przeciętni dali kilka pomysłów, a większość pracy wykonywałam sama. Tamci przydawali się tylko do prezentacji, bo mam (wtedy jeszcze niezdiagnozowaną) fobię społeczną i choćby przeczytanie wyników naszej pracy z kartki to był wyczyn. Kiedy pracowaliśmy w parach, czasem nauczycielka pozwalała mi robić wszystko samodzielnie, mówię o okresie, kiedy siedziałam sama w 4-6. 

    W starszych klasach tego typu grupki, zwłaszcza w liceum, zawsze kończyły się tym, że wyznaczaliśmy sobie na początku kto robi jakie zagadnienie i pracowaliśmy nad nim sami, każdy czytał swoje. I tak moim zdaniem powinno być zawsze! 

Obrazki ze stocka kłamią, zawsze są kłótnie i
dramy, a nie wielka współpraca.

    Nie rozumiem sensu dyskutowania, uzgadniania, jakiego słowa użyjemy, a jak to ujmiemy, a to, sramto... Tylko tracimy wtedy czas, zamiast już pracować nad tym, co trzeba. Zawsze podczas tych burz mózgów nie podobały mi się propozycje rówieśników. Nie, że były merytorycznie niepoprawne, ale ja bym to ujęła inaczej, lepiej... Teraz wiem, że w ten sposób pracują w grupie autystycy. Nie dość, że tego nie lubią, to jeszcze zdarza im się dyrygować grupie i dyktować, która wersja jest najwłaściwsza. Jeśli ktoś inny poda dobrą, my i tak chcemy zapisać tą naszą, lepszą, idealną. Ja też tak dyktowałam albo wręcz w końcu pisałam wszystko sama.  

Uwielbiam pracować tak: wiem, co mam zrobić,
cisza, spokój, skupienie, kawka...
    W przypadku grup, które zawiązywały się na dłuższy okres - kiedy przygotowywaliśmy przedstawienia teatralne oraz film na ocenę - było trochę lepiej. Każdy miał swoją ściśle określoną rolę. Dokuczała mi wtedy bardziej fobia społeczna niż sam autyzm - konieczność wystąpienia na scenie, odegrania roli, cichutki głosik (a teraz na antydepresantach umiem się drzeć, głośno śpiewać, więc wydaje mi się, że to przez depresję nie miałam siły mówić głośniej, nieważne, jak się starałam). W small talki z kolegami po prostu się nie angażowałam, w milczeniu obserwowałam pozostałych i czekałam na swoją kolej. W przypadku filmu już miałam dosyć, udało mi się wykręcić z aktorstwa, byłam scenarzystką. Napisałam scenariusz razem z jedną koleżanką, która była też reżyserem, na podstawie fragmentu książki, scenariusz przesłałam reszcie do nauki, na próbach się nie pojawiłam, bo swoją robotę odwaliłam. Wygryw życia. A pisać lubię i umiem ładnie, choć pewnie już zauważyliście. Fragment taki se, ale robiłyśmy, co mogłyśmy, i pracując we dwie osoby też było mi łatwiej koleżance przyznać rację, kiedy miała jakąś swoją wersję, inną od mojej. Wtedy co prawda były tylko dwie grupy, dwa filmy konkurujące ze sobą, ale nasz wygrał, a scenariusz w dużej mierze na to wpływa, jest fundamentem. Bez niego film będzie kiepski. 

Cisza, spokój, i o, mój tablet graficzny. Mam ten
sam, tylko M, a to jest S, widać, że mniejszy.
    My wolimy pracować samodzielnie. Zrobimy swoją część roboty i dostarczymy ją grupie, byle nie mieszać nas w dramy, które tam się dzieją, bo zawsze jakieś są, wiecznie coś komuś nie pasuje. Jeśli będziemy mieć problem, sami zrobimy research albo pójdziemy i dopytamy (o ile nie mamy w pakiecie jeszcze fobii społecznej). Sami upilnujemy się wystarczająco, nie potrzeba presji grupy. Wspominałam już, że wszystko robimy bardzo dokładnie? To samo tyczy się powierzonych zadań - wszystko będzie wykonane dokładnie, tak, jak polecono, ale możesz się czasem zdziwić, gdy otrzymasz nie takie rezultaty, jakie się spodziewałeś, bo twój autystyk zrozumie to dosłownie. To już nie jest nasz problem, w końcu nie umiemy się domyślać i potrzebujemy jasnych poleceń, bez udziwnień, miejsca na domyślanie się, dwuznacznych słów i tak dalej. Kiedy mama mnie prosi, że mam wyłożyć blachę papierem do pieczenia, to wykładam ją papierem do pieczenia. A potem zdziwiona, że nie natłuściłam jej najpierw. Przecież o natłuszczeniu nic nie mówiła, co ja jestem, wróżka? Skąd mam wiedzieć, jak mi nie powiedziała, że to też trzeba?

    O dreszcz przyprawiają nas potem już tylko wspólne ewaluacje - bo praca zostanie oceniona jako praca grupy, nikt nie będzie dociekał, kto ile zrobił. Wtedy, jeśli inni się nie postarają, a ty zrobisz wszystko dobrze, otrzymujecie wspólną ocenę średnią. Więc jeszcze do tego jest to cholernie niesprawiedliwe! Naprawdę, o wiele lepiej by było, gdyby wszystkie firmy funkcjonowały w sposób: masz listę zadań, zrób je, jak dobrze zrobisz, dostaniesz pochwałę, może jakąś premię, nie przejmuj się innymi, oni będą osobno rozliczeni. I wszystko, spokój! 

Komentarze