Po co się szufladkujesz?

Wracam do was z kolejnym postem, będącym przydługą odpowiedzią na pytanie z nagłówka: Po co się szufladkujesz?

Zadano mi je już kilkakrotnie, zawsze w odpowiedzi na ujawnienie się, wyznanie, że jestem autystką. Bywa sformułowane różne, np. "uważaj na przypisywanie sobie etykiet"; "sądzę, że nie ma sensu przejmowanie się etykietami"; "nie zganiaj wszystkiego na ten autyzm".

I powiem wam, że jak słyszę to zdanie, to momentalnie zamykam się na człowieka. To mechanizm obronny, wiem, ale inaczej nie potrafię. Jedyną alternatywą dla zamknięcia się byłby histeryczny płacz po usłyszeniu tego przeklętego zdania. A nie chcę płakać w miejscach publicznych.

Skąd taka gwałtowna reakcja?

Piszę o tym właśnie po to, żeby wam to przybliżyć. Żebyście mogli zrozumieć, dlaczego to tak krzywdzące dla wielu osób autystycznych. A już szczególnie tych, które otrzymały diagnozę późno, wywalczyły ją sobie, po latach traum i bycia niezrozumianym. Dla nas, późno rozpoznanych autystyków, to zdanie jest jak miecz wbity prosto w serce. 

Żeby w ogóle zrozumieć, skąd biorą się te emocje, trzeba prześledzić całe życie późno rozpoznanej osoby autystycznej. W większości przypadków wygląda bardzo podobnie, prawie wszyscy przechodzą przez te same etapy. Twoja historia może jednak w pewnych szczegółach się różnić, a nawet być całkiem inna. Ja opisuję tutaj proces samoakceptacji ze swojej perspektywy, zwracając się bezpośrednio do czytelnika, żeby mógł bardziej się wczuć.

Od najmłodszych lat towarzyszy ci poczucie niedopasowania. Nie wiesz, dlaczego tak się dzieje. Myślisz, że może urodziłxś się na złej planecie, w złych czasach, albo spadła na ciebie jakaś straszna klątwa. Może karma z poprzedniego życia. Próbujesz jakkolwiek sobie wytłumaczyć, dlaczego jedna z podstawowych potrzeb każdego człowieka u ciebie nie zostaje zaspokojona. A tą potrzebą jest bycie zrozumianym. Ciągle towarzyszy ci poczucie nieprzystosowania do życia i boisz się, co przyniesie przyszłość. Skoro teraz nie radzisz sobie z dziecięcymi sprawami, które rówieśnicy zdają się pojmować w lot, to jak masz sobie niby poradzić w dorosłości? Mogą pojawiać się już wtedy myśli rezygnacyjne, a nawet samobójcze, jako sposób poradzenia sobie z poczuciem niedopasowania: nie trzeba będzie przejmować się dorosłością, jeśli postanowisz sobie, że jej nie dożyjesz. 

Albo nie prosisz o pomoc, wsparcie, rozmowę, bo jakoś tak czujesz, że i tak najbliżsi cię nie rozumieją, albo po pierwszych próbach rezygnujesz, bo spotykasz się z wyśmianiem. Nie wymyślaj, nie przesadzaj, mówią dorośli. Przykładają ci swoje własne etykiety: leń, dziwak, nieznośnica, uparciuch. 

Ten stan trwa lata. Zmieniają się tylko twoje sposoby radzenia sobie z nim, podejście do sytuacji. Z czasem nawet się poddajesz. Uznajesz, że nie ma co walczyć o aprobatę, jesteś skazanx na bycie dziwadłem, nie wiadomo czemu, ale tak jest, i już. Trzeba się pogodzić z tym, że nigdy nie znajdziesz przyjaciół, nigdy ludzie z klasy cię nie polubią, zawsze będziesz czuć się jak piąte koło u wozu, jak jedyna osoba, która przed zalogowaniem się w grze "życie" nie dostała na początku tutorialu. Usiłujesz zachować pozory normalności i tak jakoś przetrwać. Do studiów, potem do pracy. W pracy to już chyba do emerytury. Albo do dnia, kiedy tego wszystkiego nie pierdolniesz i stwierdzisz, że naprawdę masz dość. 

I wtedy jakimś sposobem dowiadujesz się, jak naprawdę wygląda autyzm. Utożsamiasz się z tym opisem. Nie dowierzasz, w końcu jak mogli coś takiego pominąć? Ale nie daje ci to spokoju, więc ostatecznie szukasz coraz więcej informacji na ten temat. Po cichu masz jeszcze nadzieję, że to tylko zbieg okoliczności i pozostałe świadectwa, cechy autystyczne, nie będą do ciebie pasować. Ale okazuje się być odwrotnie. Powoli dojrzewasz do myśli, że chyba masz autyzm. To pierwszy krok do autodiagnozy. 

Czytasz o spektrum wszystko, co tylko wpadnie ci w ręce. Chcesz wiedzieć więcej i więcej. To niezwykle wyzwalające. Z tyloma artykułami się utożsamiasz. Wreszcie odkrywasz, dlaczego zawsze tak odstawałxś od innych ludzi. Nie jesteś zepsutx. Nie jesteś przeklętx. Nie jesteś dziwadłem. Nie jesteś leniem, nieznośnicą, uparciuchem.
Jesteś A U T Y S T Y C Z N X.

Powoli wszystko nabiera sensu. Odkrywasz mechanizmy, za którymi stoją twoje zachowania, powody, dla których nie radzisz sobie z pewnymi kwestiami. Inni mówili zawsze, że to twoja wina, a okazuje się, że to po prostu autyzm. Co za ulga. Nie tylko wiesz, dlaczego różnisz się od innych ludzi, ale wiesz też, jak to się nazywa. Nazwanie bardzo pomaga. Gdy nie było wiadomo, jak to się nazywa, nie wiadomo było, jak sobie radzić. A teraz wystarczy podążać za hasłem autyzm i szukać. Książek, samorzeczników, grup wsparcia i wielu innych zasobów. 

Uświadamiasz sobie, że to nie tylko ty. Jest nas więcej. Nie tylko ty doświadczyłxś tylu trudności przed autodiagnozą. Są osoby, które cię rozumieją, czasem aż za dobrze, którym możesz się wyżalić. To już nie są tylko bezimienne artykuły, zdajesz sobie sprawę, że za nimi stoją ludzie, inne autystyczne osoby. Wreszcie czujesz, że gdzieś należysz. Nigdy w całym życiu tego nie doświadczyłxś. Zawsze w jakiś sposób odstawałxś, nawet od członków kółka artystycznego, innych otaku. Zawsze coś było nie tak, za bardzo, albo za mało. A teraz wreszcie, po raz pierwszy, nie jesteś dziwadłem, tylko zupełnie normalną osobą autystyczną. To najwspanialsze uczucie na świecie. Tak cudowne, że chce ci się płakać ze szczęścia. 

Wreszcie, na tym budujesz swoją tożsamość. Jesteś autystyczną osobą. Częścią społeczności innych osób autystycznych. Niezależnie od tego, jak siebie określasz: autistic, aspie, autie, neurodivergent - należysz do grupy. Po raz pierwszy w życiu czujesz dumę z tego, jakx jesteś, kim jesteś. Masz poczucie własnej wartości. Jesteś tak szczęśliwx, że z radością dzielisz się swoją tożsamością z innymi, tak jak inni dzielą się swoimi sukcesami. Wszystkim z najbliższego otoczenia mówisz, że jesteś autystycznx. Opcjonalnie chcesz też edukować, walczyć ze stereotypami - zostać samorzecznikiem. 

I wtedy ktoś mówi ci, że niepotrzebnie się szufladkujesz. 

Taka osoba może nie ma złych zamiarów, ale nieświadomie podważa całą twoją zbudowaną tożsamość i poczucie wartości, które zawsze było na poziomie Rowu Mariańskiego, a teraz wreszcie wystrzeliło. To jak podcięcie skrzydeł. 

Masz ochotę krzyczeć, wyć, przeklinać neurotypowych i nigdy nie wychodzić poza krąg osób autystycznych, bo tylko one rozumieją i z nimi czujesz się bezpiecznie.

Neurotypowi tego nie rozumieją. Właśnie dlatego, że są neurotypowi. Bo należą do uprzywilejowanej większości. Jeśli im się nie udało z jedną znajomością, mają dziesięć kolejnych. My mamy tylko siebie i swoją autystyczną tożsamość.

Drogie osoby NT, błagam was, nie mówcie tak, gdy usłyszycie, że ktoś chwali się, że jest autystyczny. Robicie nam wtedy ogromną krzywdę. Podważacie to, kim jesteśmy. Odbieracie prawo do bycia sobą. Wielu z nas jest straumatyzowanych. Wielu z nas miewa myśli samobójcze, właśnie z powodu lat niedopasowania. Takie słowa mogą być dla nas bardzo silnym wyzwalaczem dawnych traum i właśnie myśli samobójczych. W skrajnych przypadkach mogą nawet nas zabić. W każdym razie sama myślałam, że coś sobie zrobię, gdy to słyszałam, bo nawet po tylu latach upokorzeń, ogromnym wysiłku, żeby wreszcie znaleźć sobie swoje miejsce w społeczeństwie, spotkałam się z podważeniem tego, kim jestem. Z odrzuceniem mnie jako mnie. To tak, jakby odmawiano mi człowieczeństwa. 

 🔴🔴🔴

Jakiś czas temu na socjologii coś sobie uświadomiłam. Prowadzący tłumaczył nam, jak w procesie socjalizacji kształtuje się poczucie nacji, tożsamości. Jak buduje się to, że czujemy się Polakami. Ale dotyczyć to może nie tylko dowolnej innej nacji, ale też dowolnej innej przynależności: etnicznej, wyznaniowej, klasowej, itp. Wszystko zależy od tego, w jakim środowisku się wychowamy. 

Ale już na przykładzie tych Polaków. Od malutkiego nas się uczy o historii naszego kraju. Że my byliśmy tacy dobrzy, wspaniali, mieliśmy takich bohaterów, jak gdzieś upadliśmy, to przez Niemców, Rosjan, Szwedów... Ale co złe to nie my. Stąd bierze się to poczucie patriotyzmu, narodowości. Nie jest ważne, czy to prawda. Ważne, żeby dawało poczucie bycia częścią narodu. I każdy kraj ma swoją taką historyjkę, mówi w superlatywach, a złe rzeczy zamiata pod dywan. Zadaniem lekcji historii jest tylko i wyłącznie zrobienie nas z Polaków, Anglików i innych Chińczyków - zależnie od tego, gdzie żyjemy.

Kultura wysoka, narodowa nas spaja. Hymn się śpiewa na stojąco, pamiętając o pradziadkach, którzy przelewali krew, żebyśmy mogli bezpiecznie siedzieć w wolnym kraju. Czytamy te same lektury, wiemy, że Mickiewicz i Krasiński to był ktoś, jesteśmy dumni z Chopina i Marii-Skłodowskiej, i wkurzamy się na Francuzów, że śmią uważać ich za swoich. A na co dzień mamy kulturę popularną. Każdy zna sanah, opłakuje Krzysztofa Krawczyka, słyszał o Kiepskich, Samych swoich, losy polskich celebrytów. Wszyscy przyswajają te same treści kultury, dzięki nim wszyscy się z nimi identyfikujemy, wszyscy możemy o nich rozmawiać, bo każdy czytał to, widział tamto i słuchał siamtego. To daje poczucie wspólnoty, wstaje się wspólnym dobrem, wartością. 

Wspólna partycypacja w wydarzeniach sportowych: reprezentacja kraju, kolory flagi, sportowe emocje, przecież wydaje się, że to jest szczyt patriotyzmu. Piłka nożna nas bardziej łączy (każdy ma jakąś opinię, nawet narzekanie że znowu nie umieją grać, by się wstydzili, jak inne narody na nas patrzą) niż jakaś wojna, świadomość, że za granicą giną nasi ludzie. Oraz wszelkie tradycje: polski niedzielny obiad to rosół i schabowy. I te starsze: koszyczek, choinka. Pewne arbitralnie wybrane stare zwyczaje, które wciąż kultywujemy, żeby mieć poczucie jakiejś stałości i tożsamości. Coś, co warto zachować i przekazać przyszłym pokoleniom. Wszystko się będzie zmieniać, ale Wigilia zostanie, z koszyczkiem będziemy chodzić, bo to tradycja. Potrafi wskazać na pewną grupę ludzi, których postrzegamy tak samo jak my: jeśli ktoś kultywuje te same tradycje to jest nam społecznie bliski. Potrzebujemy grupy, z którą będziemy się identyfikować. Na tej podstawie odpowiadamy sobie na pytanie: "kim jestem?"

Kiedy tak słuchałam tego wykładu, doszłam do wniosku, że ja nigdy nie czułam się Polką. W ogóle nie czułam się częścią ani tego społeczeństwa, ani żadnej mniejszej grupy, bo ciągle odstawałam. Nie miałam niczego, żadnej grupy odniesienia. Można powiedzieć, że moja socjalizacja się nie powiodła, bo dostrzegłam fasadę tradycji, religii i podobnych mechanizmów już dawno, i właściwie nie byłam zdziwiona, gdy prowadzący tłumaczył nam ten proces. Równie dobrze mogłabym przy jakiejś rozkminie dojść do tego samodzielnie. Zawsze byłam odporna na iluzje, w które wierzyli wszyscy pozostali, a przez to nigdy nie mogłam czuć się częścią grupy: bo nigdy nie byłam całkiem przeciętną, niczym niewyróżniającą się jednostką w dowolnej grupie, do jakiej należałam. Nawet w fandomach. Zawsze byłam pusta. Nie byłam nikim. 

Skoro w takim wieku wciąż niczego nie miałam, żadnego poczucia przynależności, identyfikacji, czegoś, co by do mnie pasowało, naturalnym było to poczucie wyzwolenia, kiedy odkryłam, że jestem autystyczna. Potrzeba przynależności jest naturalna dla każdego człowieka, jeśli nie zostaje zaspokojona, cierpimy. Po tym wykładzie nie dziwię się zupełnie, że tak szybko zaakceptowałam bycie autystką i zaczęłam być z tego dumna. To taki patriotyzm neurotypu, ale po raz pierwszy mogę powiedzieć, że jest autentyczny, bo sama go w sobie zbudowałam. 

Niektórzy twierdzą, że teraz ludziom odbija, bo strasznie dużo osób zaczyna budować sobie tożsamość na przynależności do jakiejś mniejszości, wykluczonej grupy: odmiennej orientacji, niebinarnych, queer, trans, neuroróżnorodnych, w tym autystycznych, ADHD i wielu innych. A ta teraz widzę, że jest to absolutnie naturalne. To są osoby, które przez lata nigdzie nie pasowały, nie utożsamiają się jako swoja narodowość wpisana w paszporcie, wyznanie rodziców, tradycje kultywowane w rodzinie, nie uczestniczą w kulturze popularnej swojej społeczności. Nie dziwne więc, że kiedy odkryły, że należą do mniejszości, na przynależności do niej stworzyli całą swoją tożsamość, i bronią jej zażarcie. To całkowicie normalne i naturalne. Zanim powstały współczesne państwa, gdzie wszyscy mają poczucie przynależności do danego narodu, ludzie też się jakoś identyfikowali: jako chrześcijanie, muzułmanie, protestanci, jeszcze wcześniej mieszkańcy tej i tej wioski. Nie ma w tym nic złego.

Trzeba tylko uważać, żeby nie przesadzić.

Bo z powodu nacjonalizmu mieliśmy już krwawe, brutalne wojny i eksterminacje nacji, które ktoś uznał za niezasługujące na to, by żyć.

Naprawdę niewiele rzeczy na świecie jest z gruntu złych. 

Dopiero dawka stanowi o truciźnie. 

I tak samo jak w historii trucizną okazał się być nacjonalizm, tak dla niektórych trucizną jest tożsamość zbudowana na przynależności do mniejszości.

Widzę, co dzieje się w społeczności neuroróżnorodnych, LGB, trans i queer, a nawet feministek, czyli grupy kobiet. Same w sobie te grupy nie są złe. Ale wśród nich są też jednostki, które tak daleko zaszły w uwielbienie swojej tożsamości, że zaczynają nienawidzić wszystkich innych. 

A to już nie jest dobre i nigdy nie spotka się z moją aprobatą. 

I o tym też należy pamiętać.

Komentarze