Studia z autyzmem!

     Na którejś stronce albo grupce dla autystyków widziałam poradę, że jak studia, to idź w swoje specjalne zainteresowanie. 

    Gdy to przeczytałam, przeleciałam wzrokiem i w myślach machnęłam ręką, że to jak to powiedzenie, żeby wybrać taką pracę, którą będziemy lubić, a nie przepracujemy w życiu ani dnia, co moim zdaniem nie jest do końca prawdą, bo przecież zawsze może się zdarzyć coś stresującego, może nie pasować środowisko pracy, ludzie z biura, których sobie na etapie rekrutacji nie wybieramy, masa innych czynników, a wypalenie dotyka wszystkich zawodów. 

     Już dwa tygodnie chodzę na uczelnię, studiuję bibliotekoznawstwo, właściwie połowa października za mną, i muszę powiedzieć, że ten ktoś, ktokolwiek to napisał, miał rację. Autystyczna osóbko, jak studia, to idź w swoje special interest! 

     Zauważyliście pewnie, że w tygodniu raczej nie piszę. Właściwie nie napisałam nic poza postem na Halloween, który wrzucę w samo Halloween, za to publikowałam już wcześniej przygotowane posty. W tygodniu po prostu nie było na to czasu. Nie miałam na to czasu, bo byłam zbyt zajęta przygodą, jaką jest studiowanie tego kierunku. 

    Z tego posta już wiecie, jakim jestem molem książkowym, powinnam być więc od początku mega podjarana, ale nie byłam, przez moje doświadczenia z poprzednim kierunkiem, na którym był wyścig szczurów i przemoc psychiczna na każdym kroku. Byłam więc sceptycznie nastawiona, dodatkowo straumatyzowana wcześniej przez szkołę oraz rówieśników, pełna najróżniejszych obaw, bo skoro to jedynie inny wydział w obrębie tego samego uniwerku, to będzie pewnie podobny bajzel. Okazuje się, że wszystko zależy od tego, jacy ludzie tworzą dane miejsce. 

Wypożyczyłam Kobiety i dziewczyny
ze spektrum autyzmu
, czyta się,
będzie baza wiedzy o autystycznych
cechach kobiet :3

    Z racji, iż chciałabym pozostać anonimowa, nie będę przytaczać pełnej nazwy kierunku, uniwersytetu, wydziału miasta i takich pierdół, tym bardziej, że ten kierunek, jakkolwiek by się nie nazywał, występuje tylko na kilku uczelniach i wszędzie jest bardzo mały. 

    Na moim roku jest mniej niż dziesięciu studentów, co dla mnie jest ogromnym plusem, bo jest bardzo kameralnie. Im mniejsza grupa, tym mniejsze prawdopodobieństwo podzielenia się jej na mniejsze, rywalizujące ze sobą grupki. I rzeczywiście jak dotąd jesteśmy zgrani, udostępniamy sobie materiały i informacje, nikt na nikogo się nie obraża, bo nie chce pić alko czy iść na imprezę, jak to było w mojej klasie w liceum. My właściwie nie chodzimy na imprezy, nikt o nich nie mówi. Nie rozmawiamy o najnowszych serialach na Netflixie, jakichś aktorach, modnych ubraniach, influencerkach czy Riverdale albo TikTokach. Jeśli pamiętacie mój post o modzie, to pewnie wiecie, że to totalnie nie moje klimaty. Nie mówię, że źle o kimś świadczą tego typu gusta, każdy potrzebuje się odmóżdżyć po długim, męczącym dniu, po prostu częściej niż rzadziej spotkałam się u tej grupy z patrzeniem z góry na osoby o jakichkolwiek innych zainteresowaniach, skąd moja niechęć do tego typu osób, której staram się im nie okazywać. 

    Nie, my, mole książkowe (bo tak większość z nas przedstawiło się na pierwszych zajęciach) podczas przerw oraz okienek milczymy razem i... czytamy. To naprawdę niesamowite. Na każdej przerwie około połowa grupy czyta książki, które nosi ze sobą w plecaku. Sama noszę jedną ze sobą już od pierwszych dni, bo dojeżdżam do uniwerku autobusem godzinę, a rozkład nie jest idealny i czasem muszę czekać czy to na rozpoczęcie zajęć, czy na sam autobus. Trzeba jakoś zabić czas, ile można słuchać tej samej playlisty. Pozostała połowa natomiast przegląda coś na komórkach. I to jest dla mnie coś niesamowitego. Bardzo cenię ciszę. Gdy przebywam w hałasie, szczególnie, gdy na siebie nakłada się wiele rozmawiających głosów, potwornie boli mnie głowa i czuję się słabo. Zaczęło się kilka miesięcy temu, w depresji tak nie miałam, czułam się tak źle, że mi to wisiało. Aż zaczynam rozważać kupno słuchawek wygłuszających. A w moim najbliższym otoczeniu podczas przerw panuje cisza, przerywana pojedynczą rozmową między dwoma członkami grupy. 

    Nie jestem nawet w stanie opisać, jak wdzięczna jest za to moja nadwrażliwość sensoryczna. Ale nie tylko to. W liceum dziewczyny też mówiły, że czytają, a potem gadały non stop o modzie, serialach, nic o książkach, i jeszcze patrzyły na mnie jak na kosmitę, bo nie chciałam zjawiać się na integracjach i pić procentów. A oni naprawdę czytają, naprawdę lubią ciszę tak jak ja, są raczej introwertykami i otwarcie przyznają, że męczą ich spotkania towarzyskie. Przez to nie ma żadnej presji na spotkania po zajęciach na piwo czy coś, każdy idzie w swoją stronę, zajmuje się swoimi hobby, w razie pytań pisze na grupie. To dla mnie idealny układ.

    Na dłuższych przerwach, okienkach, troje z nas przesiaduje w wydziałowej bibliotece, po prostu żeby chłonąć tą ciszę i sobie poczytać to, co zabraliśmy z domu. Bibliotekarki są aż zdumione, co my wyrabiamy w tej bibliotece, bo wiecie, tam są same naukowe pozycje na temat kierunków studiów z całego wydziału, trochę czasopism i tyle, a my przesiadujemy tam godzinami. Czuję wreszcie, że jestem wśród swoich. Nie musimy wcale rozmawiać, wystarczy, że obok siebie czytamy, już wtedy tworzy się koleżeńska więź, przez bycie samemu obok siebie. I to jest piękne.

    Okazuje się wręcz, że jestem jedną z bardziej kontaktowych osób w grupie, za sprawą antydepresantów. Ja, JA, która przez całą karierę szkolną bałam się odpowiedzieć na pytanie nauczyciela nawet w podbramkowej sytuacji, kiedy cała klasa milczała, ja jedyna znałam odpowiedź, a n-l straszył, że jak zaraz ktoś nie odpowie, to zrobi karną kartkówkę; ODZYWAM SIĘ NA ZAJĘCIACH. Kosmos. Sprzyja temu na pewno mniejsza grupa, poczucie przynależności do grupy (bo nie wystarczy być zapisanym do klasy, jeśli jest się jedynym kosmitą, który nie lubi imprez), oraz luźne podejście prowadzących. Czuję się tu na tyle dobrze, że na zajęciach stimuję (kręcę się na fotelu komputerowym w prawo i w lewo, bawię się kwiatem lotosu czy jakimś papierkiem) oraz tak po prostu powiedziałam, że jestem autystyczna. Nikt nawet nie skomentował, wszyscy przyjęli to normalnie. 

    Nie mieliśmy jeszcze takich normalnych zajęć ze wszystkimi, pierwszy tydzień był organizacyjny i nie zrobiliśmy praktycznie żadnego tematu, ale już widać, że mają zupełnie inne podejście niż w szkole i na moim poprzednim kierunku. Wszyscy, z którymi mieliśmy już typowe zajęcia, starają się przekazać nam wiedzę w prosty, ciekawy sposób, opowiadając też o swoim życiu, doświadczeniu w pracy w bibliotece, wzbogacając tymi historiami zajęcia, żartują, nie złoszczą się na złe odpowiedzi. 

    Na ćwiczeniach zapisuję o wiele mniej niż na standardowej lekcji w szkole, bo do konkluzji dochodzimy sami poprzez dyskusję z prowadzącym, on tylko nas naprowadza na odpowiedzi, które częściowo już są w nas. Kiedy uczyłam się w szkole na sucho o metodzie sokratejskiej, bo to jest właśnie ta technika, to myślałam, że to gówno da, bo nauczyciel zadawał zagadnienia i trzeba było się samemu nauczyć z książki. Teraz, gdy uczestniczę w prowadzonych tak zajęciach widzę, że jest o wiele lepsza od wykuwania na pamięć, wiedza od razu osadza się lepiej w głowie, już ją mam po zajęciach (po wyjściu z lekcji nie wiedziałam na temat nic aż do pierwszego czytania go z podręcznika w domu), w domu ją odświeżam przez zaznaczanie kluczowych kwestii zakreślaczami i czytanie swoich notatek. Dzisiaj uczyłam się z notatek z całego tygodnia, bo w tygodniu nie miałam siły i przeznaczałam czas w domu tylko na odpoczynek i przepakowanie się - nauczyłam się wszystkiego w pięć godzin z przerwami. Nie idą w ilość, ale naprawdę widzę, jaka jest za tym jakość.

    Kiedy zapoznawałam się z programami studiów, zanim ostatecznie wybrałam właśnie ten kierunek, nazwy przedmiotów brzmiały strasznie, a prowadzone są tak, że uczestniczę w zajęciach z czystą przyjemnością. Jest bardzo ciekawie, aż chce się żyć i wstać o piątej tylko po to, żeby pojechać na zajęcia o ósmej i posłuchać o wyznacznikach gromadzenia zbiorów bibliotecznych! Ich pasja jest tak wielka, że czuję, że mnie ją zarażają i kiedy skończę kierunek, może się okazać, że będę pozytywnie zakręconą bibliotekarą, której wszędzie pełno. Okazuje się, że jednak da się człowieka czegoś nauczyć bezboleśnie i z pełnym szacunkiem do niego. Moi prowadzący opanowali tą sztukę perfect

    Jestem po prostu zachwycona sposobem prowadzenia zajęć i tematyką! I tutaj właśnie widzę, że podoba mi się tak bardzo, bo książka i literatura to moje special interest. Na poprzednim kierunku znienawidzona prowadząca mówiła, że "musimy oddychać tym angielskim, żeby skończyć te studia". I ja właśnie "oddycham tymi książkami". Jestem cholerną bibliofilką i dobrze mi z tym. I dlatego zupełnie się tutaj nie męczę, a wręcz przeciwnie. To jak robienie researchu swojego special interest, uzupełnione przez dyskusje z pasjonatami tematu, za które jeszcze dostaniesz profity w postaci tytułu naukowego. Czego chcieć więcej? Ale zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy są tak zachwyceni, część mojej grupy po historii książki narzekała, że prawie zasnęła, bo wykład był tak nudny. I właśnie dlatego idealnym kierunkiem dla autystyka jest taki, który mieści się w sferze jego intensywnych zainteresowań. Bo, jak pisałam w innym poście, są one naszym sensem życia i prawdziwą, gorącą pasją, która pochłania nas bez reszty, nie byle hobby. Angielski też jest moim special interest, ale bardziej jako pisanie, czytanie, używanie języka oraz osadzenie w kulturze, nie interesuje mnie morfologia oraz wymowa, co mnie pogrążyło. A teraz normalnie czuję, że oprócz książek, które mnie interesują, bo mówią o moich pozostałych special interests, moim nowym specjalnym zainteresowaniem staje się bibliologia sama w sobie. Bójcie się, zanudzę was teorią bibliologii, jak tak dalej pójdzie.

Komentarze