Motoryka

Jak już parę razy wspominałam, w autyzmie często występuje problem z motoryką. Nazywamy to dyspraksją. Niedawno dowiedziałam się nawet, że to wszystko, co wam pisałam - o zaburzeniach SI, prozopagnozji, dyspraksji i innych zaburzeniach współistniejących - to wszystko są możliwe objawy autyzmu, a nie osobne zaburzenia, jak twierdziły moje wcześniejsze źródła. Info od Psycholog na spektrum, która nie dość, że sama jest autystyczna, to zajmuje się autystykami na co dzień w swojej pracy. Niby szczegół, ale dla mnie dużo zmienił. Myślałam, że musiałabym osobno sobie robić diagnozę tych wszystkich pierdół, by bez wyrzutów sumienia mówić, że tak, mam zaburzenia SI, tak, mam dyspraksję. A teraz się okazuje, że to objawy, a skoro mam zdiagnozowany autyzm, to tak samo mam prawo przyznawać się do jego objawów, które po prostu trochę bardziej specjalnie się nazywają (bo są złożone). Kosmos.

Czym więc jest owa dyspraksja?

Dyspraksja to trudność w wykonywaniu jakieś motorycznej (ruchowej) czynności. Dawniej była nazywana syndromem niezdarnego dziecka, co może bardziej oddaje wam w głowach ideę, na czym to polega, ale jest krzywdzącą nazwą. Budzi bowiem skojarzenia, że z dyspraksji się wyrasta. I dla mnie też to tak brzmi, ta niezdarność, że ojej, ale słodko niezdarna dziewczynka 💖, albo: ale śmiesznie się przewróciłeś, taka z ciebie niezdara!, a to wcale tak nie wygląda. Może więc nie dość, że bagatelizować problem, to jeszcze go infantylizować oraz ośmieszać.

Kilka dni temu dowiedziałam się też o terminie zwanym apraksją. Apraksja, po szybkim rozłożeniu na czynniki pierwsze, oznacza: a - bez, oraz praxia - ruch, aktywność. Natomiast w dyspraksji to dys oznaczało źle. To już jako tako wyjaśnia różnicę między nimi. Dyspraksja to trudności w wykonywaniu czynności motorycznych, a apraksja to całkowita niemożliwość ich wykonywania, przy czym nie musi dotyczyć wszystkich czynności motorycznych, ale na przykład jednej, konkretnej, jak, załóżmy, skakanie. 

Mam dla was ważną i myślę, że ciekawą informację - 87% autystyków ma problemy z motoryką. Myślę więc, że jest to ważny temat, który trzeba poruszyć, bo chyba aż tak bardzo się z tym autyzmem nie kojarzy, a występuje prawie u 9 na 10 autystyków. Jak wszystko w autyzmie, również te trudności są spektrum - mogą być raczej niewielkie, oddziałujące na codzienne funkcjonowanie, aż wreszcie uniemożliwiające w ogóle wykonanie pewnych czynności. Będą to wszelkie problemy z czynnościami wymagającymi choćby najmniejszego ruchu, zachowania równowagi czy koordynacji ruchowej.

Jak może przejawiać się dyspraksja?

Od najmłodszych lat miałam problemy z tzw. małą motoryką. Zapinanie guzików szło mi bardzo mozolnie, długo. Przy nauce wiązania sznurowadeł byłam tak oporna, że moi rodzice sądzili, że robię to specjalnie, krzyczeli na mnie i karali, zamiast pomyśleć, że dziewucha może serio ma problem i trzeba do lekarza 🙃. Tata nauczył mnie drugim sposobem, takim na krzyż, bo sam tylko tak umie (wspominałam już, że autyzm jest bardzo dziedziczny?), ale musiałam za każdym razem długo poprawiać kokardkę, żeby się dobrze trzymała. Było to nieopłacalne. Pozostałam przy butach na rzepy, nie noszę sznurowanych (chyba, że mają zamek z boku, to wtedy raz się zawiąże na amen, a do ubierania wystarczy manipulowanie zamkiem), i choć raz cieszę się, że jestem niska. Małe stopy umożliwiają mi kupno butów na rzepy jeszcze w dziale dziecięcym, bo dla dorosłych już takich nie robią. 

Podobnie walczono z moim sposobem trzymania i korzystania ze sztućców. Nadal nie mam pojęcia, co takiego jest nie tak w moim sposobie. Ja nawet nie widzę, że się jakoś różni. Staram się przecież odwzorować wszystko najlepiej, ale lepiej już nie potrafię. Krzyki, kary, aż w końcu rodzice stwierdzili, że jak gdzieś pojadę, będę musiała zjeść w restauracji albo u kogoś, to będę się wstydzić tak trzymać sztućce i nauczę się normalnie. Nie nauczyłam się. I cały czas przeraża mnie to wyparcie - wszystkie moje objawy autyzmu tłumaczono tym, że JA robię na złość, JA się uparłam, JA chcę im uprzykrzyć życie. No to nie dziwota, że tyle lat chodziłam niezdiagnozowana, i jeszcze dwa razy próbowałam się zabić 🤦. 

Jak byłam trochę starsza, to były wieczne pretensje, że źle sprzątam. Że niezamiecione do końca, nieumyte dokładnie, za słabo dociśnięty mop do podłogi. Tłumaczyłam, że naprawdę robię najlepiej, jak umiem. Że nie mam siły docisnąć mopa mocniej. Że naprawdę po sprzątaniu całego domu czuję się, jakbym przebiegła maraton. I gówno, oczywiście nikt nie wierzył i ja byłam ta zła. Nie mam za bardzo co się rozpisywać, bo nawet nie wiem, z czego to wynikało. Co dokładnie robiłam nie tak. 

Po prostu mam prośbę do rodziców i nie tylko: jak zauważycie kogoś w swoim otoczeniu, kto niedokładnie sprząta, to niekoniecznie od razu musi znaczyć, że leń jest, fleja, nie chce mu się, albo myśli że zrobi na odpierdol to mama na pewno po nim poprawi. Na logikę mogę wam powiedzieć, że jak komuś się nie chce, to nie zabierze się za to wcale. Dlatego jest duża szansa, że jeśli ktoś sprząta nieprawidłowo - po prostu nie umie inaczej. Jeśli po pokazaniu bardziej efektywnych sposobów (ktoś może nie wiedzieć, nikt nie jest wszechwiedzący) sytuacja się nie poprawi, to najpewniej ta osoba ma problemy z motoryką. I nic już nie da się z tym zrobić. Naprawdę stara się najlepiej, jak umie. 

Trochę mniej uciążliwe, ale mam problemy jeszcze z paroma rzeczami. Jak pakowanie prezentów. Chcę, żeby było ładnie, ale nie umiem tego papieru dobrze złożyć, i zawsze zostaje jakieś marszczenie, albo nawet guz zgniecionego papieru na dole. Proszę mnie nie zatrudniać do żadnych paczek, zrobię z siebie pośmiewisko! Kiedy leję napój, to jakimś sposobem mam wyższe ryzyko rozlania go. Przelać ze szklanki do szklanki bez lejka to ja już w ogóle nie umiem. Kiedy butelka albo karton jest pełen, wolę nawet nie zaczynać, bo wiem, że wyleję. Jak trochę ubędzie, łatwiej kontrolować strumień. Kiedy niosę szklankę, idę jak po polu minowym. I nie, nie leję po sam czubek, albo jak to mówią, nie robię kawy po poznańsku (żeby cukier się nie zmieścił)! Leję normalnie, zostawiam około centymetr niezalany, i idę. Idę, i za każdym razem trochę mi się uleje. Schody wiecznie poplamione moją kawą albo herbatą. Ja naprawdę już nie wiem, jak to robię, że zawsze coś wyleję!

Do tego składanie ubrań. Nie wiem, jak to się robi, nawet po pokazaniu sposobu mi nie wychodzi, zawsze jakieś takie jak psu z gardła mi wychodzą. I raz na wuefie musieliśmy składać ubrania. Nie wiem nawet na co. To była podstawówka. Wuefistka się na mnie wydzierała, że brzydko składam (pewnie tradycyjnie myślała, że na złość), ja jej tłumaczyłam, że nie umiem, a ona dalej swoje, że nie mogę nie umieć, to niemożliwe, mam robić i się nie wygłupiać. 

I kto był winny? Ja byłam winna. Za to, że autentycznie nie umiem składać, nosz kurwa mać!

Dyspraksja może też powodować trudności w prawidłowym pisaniu, trochę jak z dysgrafią. Normalnie nie mam pojęcia, czym się różni jedno od drugiego w kontekście pisania. A może to jeden pieron? Osobiście nie wiem, czy u mnie to jakoś wpływa na pismo, bo nie mam dobrego porównania albo opinii specjalisty. Mam za to porównanie do Sory, który ma dysgrafię, i on ma o wiele większe problemy niż ja. W każdym razie z pismem może być różnie: od nieumiejętności prawidłowego chwycenia pisadła, przez dziwne stawianie liter, aż po problem pojawiający się jedynie przy szybkim pisaniu, bo ręka nie nadąża i szybko się męczy. 

Wiecznie się przewracałam i zdzierałam kolana. Dopóki byłam dzieckiem, nikt specjalnie na to nie zwracał uwagi. Bo dziecko się rozwija i ma prawo. Ale jak już stałam się nastolatką i nadal wypieprzałam się na prostej drodze, to już była moja wina. Że mam tak nie chodzić, patrzeć pod nogi (no to patrzyłam, a potem pretensje, czemu ciągle ze spuszczoną głową chodzę XDDDD), uważać, bo coś sobie zrobię. No to uważałam, a częstotliwość wypadków jakoś nie zmalała. A na dodatek najbardziej niebezpieczne stały się właśnie te tradycyjnie mało wypadkowe miejsca. Prosta dróżka, bez żadnych uskoków czy kamieni. Korytarz bez dywanu. No bo kazali mi uważać, to przy miejscach niebezpiecznych wysilałam się i uważałam na każdy krok. Nie wiem, jakim cudem to się dzieje, ale czasem, jak idę, moja kostka sama wykręca się w bok. Wygląda to tak, że nagle po prostu stopa styka się z podłożem zamiast podeszwą, to bokiem. I wtedy tracę równowagę. Kolana zdarte. Latem mam piękne strupy i blizny, które w końcu zostaną mi na zawsze. Często spadam ze schodów, o czym już wspominałam przy okazji zaburzeń SI. Musiałabym dorobić się chyba nie wiem, kota przewodnika (no bo psów się boję), jak niewidoma, żeby pewnego pięknego dnia nie umrzeć, złażąc po schodach.

Szerzej mówiłam już o tym tutaj, ale z analogicznych powodów mam problemy z jazdą - czy to rowerem, czy samochodem. Szczególnie pod względem motoryki problematyczny jest rower. No bo na dwukołowym trzeba zachować równowagę, czego ja nie potrafię ni w ząb. Jak kiedyś będę chciała zacząć sobie jeździć rowerem, to przysięgam, kupię trójkołowy, bo na innym się zabiję. Pod warunkiem, że umiałabym przejechać metr, haha. Dopóki jeździłam na czterokołowym, wszystko było super, podobało mi się, dobrze szło, ale po utracie bocznych kółek wszystko jebło. A to były czasy, kiedy w tym wieku na czterech kółkach już wstyd, i trzeba było się nauczyć na dwóch. No nie nauczyłam się, ledwo zdałam kartę rowerową. 

Jednak największe akrobacje to ja wywijam na wuefie.

Staram się zawsze dokładnie odwzorować prezentowane przez nauczyciela ćwiczenia. Wydaje mi się, że robię to dobrze, no przecież lustrzane odbicie wręcz. A potem wuefistka mnie zaczepia, podchodzi, pokazuje jeszcze raz i mnie poprawia. Zdarzyło się to miliard razy. Nie wiem, jakim cudem to się dzieje, ale po prostu nie umiem. Nieważne, jak bardzo się staram, nie potrafię odwzorować pewnych pozycji i ruchów. Prawdopodobnie z boku na ćwiczeniach wyglądam bardzo nieudolnie. Sama najpierw zauważyłam, że nie radzę sobie z grami zespołowymi. Nie umiem wycelować, dostosować siły (a to za słabo, a to za mocno, zależy, czy piłka, czy lotka), kierunku odbicia, bardziej skomplikowane wariacje (jak odbijanie piłki siatkowej nad głową) mnie przerastają. Potem doszło to uświadomienie, że ja wcale aż tak dobrze nie powtarzam tego co pani każe na gimnastyce. No i równowaga. Jak przy rozciąganiu trzeba stać na jednej nodze, to muszę się trzymać czegoś, inaczej się wypieprzę. A wiem, że moje rówieśniczki umieją wytrzymać choćby kilka sekund bez trzymania się. Raz w życiu byłam na łyżwach, wycieczka klasowa. To było jedno wielkie nieporozumienie. Nie umiałam ułamka sekundy przejechać tak, żeby się nie poślizgnąć na tym lodzie. Nie wiedziałam, że lód może być tak śliski. Na pewno niczego tam nie dosypali, czy to ten metal bardziej się ślizga? Nigdy nie jeździłam na rolkach, bo wiedziałam, że nie utrzymam równowagi. Ja jako jedyna w okolicy korzystałam wtedy z wrotek, a koleżanki się jeszcze ze mnie wyśmiewały i nie chciały ze mną jeździć. Nie wiem, czy dlatego, że te wrotki, czy nie lubiły mnie wcale przez mój autyzm. Przy byle okazji się chwieję. Nie umiem tańczyć. Nawet walca, który jest prosty, do momentu, kiedy zaczynamy się kręcić - wtedy mnie kręcą się wszystkie kroki. 

A właśnie. Ile razy słyszeliście deklaracje, albo sami nawet je składaliście, że nigdy byście nie dręczyli kogoś za bycie autystycznym? A potem ta sama osoba robi dokładnie to, bo dany autystyk jest albo niezdiagnozowany, albo "wielkoduszna" osoba nie wie, czym naprawdę się autyzm przejawia, i tępi każdą inność, w rezultacie stając się hipokrytą?

Ludzie, bądźmy empatyczni. To naprawdę nic nie kosztuje.

Komentarze